poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Z okazji Dnia Blogera... 20 twarzy blogerki kosmetycznej!

Hej! :))
Z okazji Dnia Bloggera postanowiłam pokusić się o nietypowy wpis, który ma za zadanie przedstawić to, ile twarzy potrafią mieć blogerki i jak różne może być to środowisko! :D Otwórzcie umysły, wyluzujcie się i nie bierzcie tego na poważnie. Let's go! :D
Źródło
1. Chemiczka
Zna się na składach jak mało kto! Potrafi rozgryźć chociaż najdłuższą litanię producenta, zdementować mity i kłamstwa znajdujące się na przedniej etykiecie. Do tego pokazuje też, jak można samemu zrobić taki kosmetyk z dostępnych półproduktów, tworzy tez własne wcierki, mydełka, woski... Jednym słowem wszystko! Ciekawe tylko, ile razy musiała wzywać strażaka, bo jeden z jej eksperymentów nagle... wybuchł!  

2. Struś pędziwiatr
Kto nie zna strusia? Wiadomo - struś, szczególnie ten pędziwiatr, jest super szybki i prawdopodobnie pokonałby trasę Pendolino trzykrotnie szybciej, ale co to ma wspólnego z kosmetykami? Otóż blogerce z tego gatunku wystarczą TRZY dni, by wydać ostateczny osąd na temat kremu, a szczególnie takiego do twarzy na dodatek przeciwzmarszczkowego. Co to są przecież zmarszczki dla takiego kremu, prawda? Test żelu pod oczy w kilka godzin? Nie ma sprawy! Firma w ramach współpracy wymaga recenzji po tygodniu użytkowania produktów? No problem, przecież to struś pędziwiatr!
Źródło
3. Hybryda - zakupoholiczkoblogerka
Utrapienie dla lodówki, żałoba dla portfela i uczta dla zmysłów. Hybryda to bardzo niebezpieczna twarz - gorsza od zakupoholiczki czy blogerki osobno. Te dwie osobowości wzięte razem dają jedną z twarzy blogerki, blogerkę-hybrydę o nieograniczonych możliwościach. Na bieżąco śledzi gazetki promocyjne, fora i lubi fanpejdże ulubionych sklepów. Dla niej nie ma żadnych problemów, wszystkie przeciwności losu znikają, gdy w grę wchodzi jakaś większa promocja. Nagle staje się  superbohaterem, kimś o niesamowitej mocy i sile, że aż góry może przenosić. Nieważne, czy śnieg, deszcz, grad, burza czy zepsuty samochód, brak połączenia autobusem, nieważne, to wszystko znika, gdy trzeba dotrzeć do źródła promocji przed innymi, by dorwać coś nowego, niezmacanego, a potem dowieźć to do domu i postawić na honorowym miejscu, by po kilku dniach stwierdzić, że... to nam nie było potrzebne. Ech. Lecz dla hybrydy to nie problem, bo zaraz kupi coś nowego, na poprawę humoru i tak ciągle i ciągle... 

4. Zazdrośnica
Jak to? Ona ma to samo, skąd? Przecież miała być to kolekcja LIMITOWANA! I dlaczego to ona ma więcej wyświetleń i komentarzy pod postem z recenzją tego samego produktu co u mnie? Ale jak to, ONA ma więcej lubisiów na FB, a tam nic się nie dzieje w przeciwieństwie do mnie! I jeszcze blog ma rok, mój dwa, a ONA ma 5 razy więcej wyświetleń! To nie fair!  

5. #lubiędarmochę 
Ma w sobie coś z osoby wszechtestującej, ale z małym wyjątkiem - zgłasza się po WSZYSTKO, co jest darmowe. Rozdają długopisy? Zgłoszę się, mimo że mam ich już kilkadziesiąt. Kalendarz na 2014 rok? Czemu nie, przecież to też kartki! Teraz wystarczy to wszystko sfotografować, wrzucić na bloga i cieszyć się z wyświetleń. Martwicie się, gdzie ona to wszystko schowa? Spokojnie, ma wyczajone skrytki w całym domu oraz na podwórku - przecież pod ziemią też coś można schować. Po co się pytacie? Dla potomnych! 

6. Lakieromaniaczka
Ma ich tysiące, a jak nie tysiące to chociaż setki. Ogromne ilości szklanych buteleczek z różnymi kolorami (co z tego, że po kilka z tego samego odcienia!) poustawiane wszędzie - w specjalnym organizerze, w łazience, na półce przy łóżku, koło książek, na biurku, w lodówce... Uważaj, bo jeszcze Ci lakier wyskoczy z pudełka śniadaniowego! Ta twarz ma dwie swoje "podtwarze". Pierwsza to miłośniczka malowania paznokci. Potrafi zmienić lakier 7 razy w ciągu całego tygodnia i to nie dlatego, że jej odprysł. Za każdym razem wstawia zdjęcie na Facebooka, Instagrama i oczywiście wpis na bloga. Drugi typ to człowiek, który rzadziej maluje paznokcie, ale kocha te opakowania oraz kolory i nie może sobie odpuścić zakupu 1678 lakieru, bo jest " w dobrej cenie", "nie mam takiego", "ktoś polecał". A to, że pewnie użyje go za rok to inna sprawa...
Źródło
7. Włosomaniaczka 
 Ma hopla na punkcie swoich kłaków. Posiadaczkami takiej twarzy zostaje każda, nieważne, jakie ma włosy, bo wszystkie są zgodne w jednym - moja fryzura może wyglądać lepiej! Więc wcierają w swoją głowę jakieś wcierki, śmierdzące, brzydko wyglądające substancje, nakładają jakieś mieszanki na długość, dorzucają olej i paradują po domu przyprawiając listonosza o zawał. Do tego jeszcze używają kosmetyków inaczej niż producent to wymyślił - płyn do higieny intymnej jako szampon? A dlaczego nie? Krążą w drogerii po działach dla kobiet ciężarnych i dzieci wzbudzając tym liczne sensacje i plotki o domniemanym odmiennym stanie.  Włosomaniaczki tępią prostownicę, lokówkę, suszarkę, farbowanie włosów - przynajmniej w większości. Istnieje wiele odłamów - jedne wyznają olej arganowy, inne siemię lniane... Ile produktów, tyle gałązek pochodzących od jednego drzewa - zakręconej na punkcie włosów blogerki. 

8. Kolorówkomaniaczka
Znacie słynne powiedzenie: "Kolorówka jest do używania, a nie zużywania?". Naukowcy przypuszczają, że twórcami takiego poglądu były właśnie blogerki, gdy uaktywniła się jedna z ich twarzy - kolorówkomaniaczki. Za moment największego rozkwitu bierze się czasy ogromnych promocji w największych drogeriach stacjonarnych Polski - Hebe, Superpharm, Rossmann, Natura. Wtedy to dziewczyny masowo szturmują owe przybytki znosząc do domu coraz większe ilości cieni, szminek, podkładów i tym podobnych... A na dodatek nigdy nie mają dość! Dla zwykłego śmiertelnika nienormalna jest posiadanie kilkunastu paletek, ale kolorówkomaniaczki to rozumieją i kupują jeszcze więcej. Przecież nikt im nie zabroni! 

9. Maniaczka...wszystkiego!
Więcej komentarza ta twarz nie wymaga. Wszyscy się orientują, wtajemniczeni wiedzą, uczestnicy sekty kultywują. 

10. Blogerko - spamiaczka
A może tak... obs za obs? Część dziewczyn stosuje dość ciekawe metody, często zahaczające o dział nazwany psychologią. Najpierw wybierają starannie ofiarę, omamiają swym dłuuuugaśnym, nie mającym nic wspólnego z tematem postu komentarzem z przynajmniej 5 łyżeczkami cukru , a na koniec wrzucają swój adres bloga z 3 słowami - "obs za obs". 

11. 24/7 w internecie
Wiadomo, że kontakt z widzem, czytelnikiem jest najważniejszy. Czytelnik to rzecz święta, nasz główny pracodawca i dawca tlenu. Aby utrzymać z nim jak najbliższą więź zakładamy fanpejdże, konta na Instagramie, Twitterze itd. To wszystko coraz bardziej nas wciąga i... OKAZUJE SIĘ, ŻE JESTEŚMY AKTYWNI 24/7 na wszelakich portalach! Nieważne, że właśnie siedzimy w łazience w wiadomym celu albo że myjemy się lub siedzimy w pracy/szkole i powinniśmy pilnie przykładać się do powierzonym nam zajęciom. Media społecznościowe towarzyszą nam na każdym kroku, informujemy wszystkich, co właśnie robimy, kiedy wstajemy, kiedy idziemy spać, kiedy jemy owsiankę, kiedy znikamy... Czy to jest niezdrowe? 

12. Uzależniona
Nie, nie moi drodzy, to że ktoś jest 24/7 w internecie nie oznacza, że jedna z jego twarzy jest "uzależniona". Uzależnionymi mogą nazwać się tylko osoby, które szczególnie po publikacji posta nagminnie odświeżają bloga w poszukiwaniu komentarza. Pojawił się pierwszy? Musi się pojawić i drugi, i następny, i następny... Co robi uzależniony po przebudzeniu? Przegląda swojego bloga. Co robi uzależniony przed snem? Spogląda na swoje dziecko w sieci. 

13. Odkrywca
Człowiek, który zawsze, zawsze jest krok przed innymi, można by rzec odkrywa horyzonty. Jeśli nie masz pomysłu, jak ugryźć jakiś problem to nie przejmuj się tym! Zajrzyj po prostu do Odkrywcy lub do niego napisz - na pewno na coś wpadnie!
Źródło
14. Maruda
To źle , tamto źle, a to już kompletna tragedia! Wszystko się sypie codziennie, wszystko jest straszne i do niczego, zero radości, same smęty. A może coś tkwi w środku? 

15. Śmieszek
Nie uwierzę, że nie znacie takiej osoby! Niektóre blogerki mają umiejętność rozbawienia czytelnika, choćby ten był w najpodlejszym nastroju, jaki można sobie tylko wyobrazić! Wcale nie trzeba rzucać dowcipami z rękawa, to po prostu styl bycia. Myślisz, że nie masz takiej twarzy? Jesteś tego pewna? 

16. Przyjaciółka
Wiesz, że możesz zawsze na niej polegać, napisać mejla z chociaż najbardziej absurdalną błahostką, a ona Cię nie spławi, nie odeśle na bananowca, ale odpisze, doradzi, kopnie porządnie w cztery litery i zmotywuje. Brzmi jak bajka i rzecz niemożliwa? Może dla Ciebie tak, ale gdy już raz tego doświadczysz to przyznasz mi rację.
Lecz to nie tylko mejle - typ przyjaciółki widać w komentarzach czy pisanych postach. Wchodząc na bloga czujesz tę specyficzną atmosferę, jakbyś weszła do dobrze znanego Ci mieszkania przyjaciółki, usiadła, napiła się kawy i zaczęła z nią rozmawiać. Nieważne o czym, rozmowa i tak by się kleiła.  

17. Graficzka na pełnym etacie!
Nie oszukujmy się - nie wszystkie blogerki zostały obdarzone talentem graficznym,a przecież szata zdobi człowieka blog. W tym celu niektóre z nas potrafią stworzyć tzw. coś z niczego. Oprócz sporej ilości poświęconego czasu potrzeba też cennej umiejętności czytania w myślach, by dopasować szablon do właściciela strony, gdy ten sam nie wie, czego chce. Do tego dodajmy sporą dawką kreatywności, pomysłowości i dobrych chęci. Jak dobrze, że są osoby, które chętnie pomagają innym w ogarnięciu tych wszystkich kodów html, obrazków, nagłówków, stopek i co tam jeszcze jest, a często zwykły śmiertelnik nie ma o tym pojęcia.  

18. Artystka
Artystką jest każda bloggerka, bo przecież która z nas nie robi zdjęć na bloga?! A ile przy tym trzeba się namęczyć, aby fotografia nie wyszła zbyt prześwietlona, za ciemna, a tym bardziej poruszona, bo wtedy to już kompletna katastrofa! Ile nerwów, przekleństw, szukania odpowiedniej pozycji, miejsca, tła. Łatwo poznasz artystkę - gdziekolwiek się nie ruszy, gdziekolwiek nie pojedzie na wakacje to nosi w torebce/plecaku trochę kosmetyków oraz aparat z dodatkową karta pamięci i bateriami. Przecież nigdy nie wiadomo, kiedy znajdzie idealne miejsce, które zachwyci czytelnika i ściągnie na właśnie JEJ bloga!
Źródło
19. Zielony, przebrzydły TROLL 
Trolle są straszne, złe i brzydkie. Wtrącają się w każda sprawę, często nie czytają postu (a jeśli już to zrobią to przyczepią się do wszystkiego, nawet do braku spacji między przecinkiem a spójnikiem) i oceniają Cię po zdjęciach. Zawsze mają coś do powiedzenia, zawsze znajdą jakąś ripostę, by tylko Cię pogrążyć. Skrytykują wszytko, poprą to "naukowymi dowodami", a potem uciekną albo wdadzą się w dyskusję przy okazji reklamując swój blog "jaki on to nie jest" lub "ty nie masz tego i tamtego, a ja mam". Takie trolle to można tylko wbić w ziemię, na której już nic nie urośnie, bo cała fala hejtu zniszczy każda roślinę.  

20. TY! 
Każda z nas, blogerek kosmetycznych, jest inna, jedyna w swoim rodzaju i wyjątkowa. Mamy inne podejście do kosmetyków, blogowania, życia - niby wszystkie mamy ten sam cel, ale każdy interpretuje go na swój sposób. Jedna woli na poważnie, druga z nutą humoru, a trzecia z odrobiną sarkazmu. Zapamiętaj jedno - jakakolwiek nie jesteś nie daj sobie wmówić, że źle myślisz! W blogosferze nie da się myśleć niepoprawnie, źle - to Twój świat, Twój zakątek sieci i Ty w nim rządzisz! :)

Posiadacie którąś z tych twarzy? Przyznam szczerze, że pod kilkoma mogę się spokojnie podpisać! :D Podoba Wam się tego typu post? Co sądzicie o kolejnych wpisach z tej serii? Jakieś propozycje?
Pozdrawiam, 
Fabryczna :)

sobota, 29 sierpnia 2015

Włosowych zmagań ciąg dalszy - dwa eksperymenty na kręciołki. :)

Cześć! :)
Ten post pojawiłby się zdecydowanie wcześniej, gdyby nie problemy natury technicznej, ale ale co się odwlecze to nie uciecze i prędzej czy później pokatowałabym Was trochę moimi włosami. :D Ostatnio trochę z nimi kombinuję (jakieś półtora tygodnia? :D) i przyznam, że chwilami nie dowierzam, że z tych nieokiełznanych loków można coś wykrzesać. :D Zresztą... Sami zobaczcie.
Pierwsza próba zabawy z różnymi produktami została podjęta po tym poście Ewy KLIK. Nie tyle chciałam przeprowadzić płukankę piwną, co spodobała mi się maska (mikstura) z produktów, które akurat miałam u siebie (prawie wszystkie). Zanim jednak do nich przejdziemy, trzeba nałożyć coś na włosy przed myciem. U mnie było to siemię lniane (1 łyżka na szklankę wody przez  15 minut) w połączeniu z 2 łyżeczkami gliceryny i 4 kroplami keratyny, a po godzinie dołożyłam resztkę olejku Babydream dla dzieci. Z całą mieszanką po dwóch godzinach poszłam pod prysznic, gdzie skalp umyłam szamponem do loków Balea, a długość odżywką z tej samej serii (nie polecam, musiałam ją jakoś zużyć).
Po umyciu włosów przyszedł czas na nałożenie własnoręcznie robionej maski. Jej końcowy skład różnił się delikatnie od tej, którą zrobiła Ewa. Zaczęłam od wsypania łyżeczki kakao, do tego na oko wsypałam ekstrakt z soku banana (myślę, ze dwie łyżeczki były :D) plus 4 krople keratyny, 10 kropli mleczka pszczelego w glicerynie oraz łyżeczka gliceryny. To wszystko wymieszałam, nałożyłam na włosy, zostawiłam na godzinę i zmyłam. Przed pójściem spać spryskałam je odżywką Pilomax WAX (GE-NIAL-NA),a  następnego dnia z samego rana nałożyłam olejek Marion. :)
Hmmm... Włosy po tym zabiegu były lekko sianowate, ewidentnie im czegoś brakowało, może glutka do stylizacji fal? A może jednak prawdziwy banan i kapka glutka dodana do maski zmieniłoby obrót sprawy? Chętnie spróbuję raz jeszcze (pomijając fakt, że ta mieszanka brudzi cały prysznic :D Nie wiem, jak to zrobiłam. :D).
Za drugim razem postawiłam na prostotę, bo chciałam wypróbować świeżo zakupionego następcę olejku dla dzieci Babydream,a mianowicie jego wersję dla mam. W tym celu jako baza posłużyła mi gliceryna oraz siemię lniane (jak w poprzednim myciu) na godzinę, potem olej. To wszystko zmyłam po jakiś 3-4 godzinach - skalp szamponem mango+aloes Balea (powód zmiany produkty myjącego prosty - tamten przyspiesza przetłuszczanie się włosów) a długość odżywką do włosów kręconych Balea (i się skończyła, jest!). Potem nałożyłam na góra 15 minut maskę rokitnikową Natura Siberica (moje odkrycie <3). Po zmyciu odczekałam chwilę i zabrałam się za ugniatanie włosów glutkiem z siemienia (1 łyżeczka na 2 szklanki wody), aby nadać im jakiś fal. Na noc spryskałam je odżywką bez spłukiwania Pilomax WAX, a rano początkowo rozczesałam grzebieniem i nałożyłam olejek Marion na końcówki, lecz niedługo później chwyciłam za Tangle Teezer, by je porządnie rozczesać. :D
I tutaj po prostu WOW. Nie sądziłam, że jestem w stanie wykrzesać z nich coś takiego. :D Na żywo wyglądały nawet lepiej (macie jeszcze dla porównanie zdjęcie robione telefonem KLIK), były miękkie w dotyku i takie przyjemne. Teraz są dwie opcje - albo stylizacja daje efekty albo to zasługa maski, która swoje potrafi zrobić ALBO olej działa cuda (chyba tak, bo już drugi raz go użyłam i włosy znów są takie miękkie <3). Co obstawiacie? :)
Z chęcią poczytam Wasze rady i propozycje, słowa krytyki też przyjmę, bo włosomaniaczką jakąś bardzo zakręconą nie jestem, noszę plakietkę "uczę się". :D
Smacznych snów,
Fabryczna :*

czwartek, 27 sierpnia 2015

Czym się myje Shrek? Może grecką pianką Organique? :D

Hej! :)
Mimo, że na razie nie mam przy sobie jeszcze swojego urządzenia do zgrywania zdjęć (został u dziadków, ale już idzie! :D) to nowy post się pojawi. :) Na komputerze znalazłam zaległe zdjęcia i postanowiłam je wykorzystać. Produkt chyba już przewinął się w denku, ale nie doczekał się własnej recenzji, a szkoda, bo myślę, że jest tego wart. :)
Skład
Na rynku znajdziemy wieeele produktów, które mają za zadanie w czasie brania prysznica wyszczuplić nas, usunąć cellulit, nawilżyć skórę, wprowadzić w dobry nastrój, ukoić skórę (i nerwy), posprzątać nam mieszkanie i ugotować obiad. Pianka do mycia ciała Organique zapewnia, że podczas kąpieli nawilży ciało i ukoi lub pobudzi zmysły. Do wyboru, prócz mojego greckiego zapachu, są wersje: Afryka, kolonialna, mleko, pomarańcza oraz nowość - lawenda z cytryną, na którą specjalnie się czaję. :D  Wiem, że może część zapachów będzie ciężko sobie wyobrazić, ale sklepy Organique zaopatrzone są w testery, dzięki czemu każdy zapach może sobie powąchać (i to nie tylko pianek! To jest po prostu genialne, bo nie wszędzie mamy taką możliwość).
 
 Pianka dostępna jest w dwóch wersjach pojemnościowych - 100 oraz 200 ml, które nie różnią się między sobą niczym prócz wielkością opakowania. Obydwa są plastikowe w kształcie słoika z wieczkiem, które ma wytłoczone logo firmy. Próbowałam to uwiecznić, ale zdjęcia wychodziły zbyt przyciemnione. :( Generalnie podczas upadku nic się nie dzieje, a plastik jest w sam raz. No i najważniejsze - naklejki się nie odrywają pod wpływem wody czy wilgoci! :) Praktycznie opakowanie mimo stania pod prysznicem wygląda jak nowe. :)
 Ja tu pitu-pitu o opakowaniu,a przecież najważniejsza jest zawartość! Otóż piankowa konsystencja okazała się idealna pod prysznic, nie za gęsta, aczkolwiek, gdy dłużej postała pod prysznicem to robiła się bardziej zbita i ciężej wyciągało się produkt ze słoiczka (dlatego nie wyobrażam sobie innego opakowania). Producent zaleca nakładanie pianki gąbką lub bezpośrednio na skórę i wmasowywanie jej okrężnymi ruchami, aby uzyskać puszystą pianę. Ja gąbki nie używam, ale mogę Wam powiedzieć, że dłońmi spokojnie uzyskacie ten efekt, ale czy ja wiem, czy piana jest puszysta? Moim zdaniem lepszym określeniem byłaby kremowa i to tak porządnie (fest :D) kremowa! Sama przyjemność z mycia, kwintesencja wszystkiego, idealna na wieczór po ciężkim dniu. :) Do tego na parę sekund zmienia nas w pięknego ogra z bagien - Shreka! :D Nie ma problemu ze zmyciem, produkt schodzi naprawdę szybko i bezproblemowo, nie barwi prysznica, a dodatkowo skóra zostaje nawilżona tak, że w zasadzie można zrezygnować z balsamu po kąpieli (wow!). :)
A zapach? Nie wiem, większość dziewczyn wspomina, ze jest on słodki, owocowy, część, że to przecież oliwki lub winogrona... Ja nie czuję nic z tych rzeczy. :D Ciężko mi go określić, ale baaaardzo mi się spodobał i na dodatek miałam też puder do kąpieli o tym samym zapachu,a  teraz czaję się na kulę (kule Organique też polecam - świetnie nawilżają skórę i nieziemsko pachną!). Grecki aromat czuć pod prysznicem i zostaje na skórze na moment, ale zdecydowanie na krótszy niż w przypadku kul do kąpieli. :) 
Jeśli sądzicie, że ten maluszek starczy może na 5 użyć to jesteście w błędzie, bo to mimo wszystko wydajny produkt, o ile nie przesadzicie z ilością. :) 

100 ml kosztuje 16 zł, a 200 ml 29,99 zł,a dostaniecie je w sklepach Organique w całej Polsce oraz w ich sklepie internetowym KLIK. Zdecydowanie ten produkt podbił moje serce i rozbudził chęć posiadania jeszcze większej ilości produktów tej firmy. Na szczęście w moim mieście znajduje się ich sklep stacjonarny, więc zawsze mogę do niego podejść. :)

Używałyście kiedykolwiek takich pianek do mycia? :)
I pytanie z innej beczki - kto tak jak ja nie może się doczekać losowania grup Ligi Mistrzów? Jakieś typy? :D
Pozdrawiam, 
Fabryczna :)

wtorek, 18 sierpnia 2015

L'oreal Volume Milion Lashes So Couture - recenzja. :)

Czeeeść! :))
Muszę się Wam na coś poskarżyć. :D 4 dni temu pomalowałam paznokcie (KLIK) i niestety lakier Golden Rose następnego dna już był delikatnie starty, a wczoraj częściowo odpadł z paznokcia. Jestem trochę zaskoczona, bo lakiery tej marki zawsze dobrze się trzymają, a ten kolor robi problemy. :( Szkoda, bo jest naprawdę ładny, więc będzie się nadawał tylko na jakieś jedno-dwudniowe wybryki. :D
Dzisiaj mam dla Was recenzję tuszu do rzęs, który bardzo sobie upodobałam, a to nie jest zbyt łatwe przy moich biednych, małych rzęsach. Kiedyś tam, dawno, dawno temu miałam okazję używać podstawowej wersji Volume Milion Lashes od L'oreal i bardzo mi się spodobał, więc przy okazji rosmannowej promocji i z okazji świąt postanowiłam sprawić sobie wersję So Couture. Co mnie w nim tak urzekło? :)
Opakowanie jest bardzo ładne, fioletowo-złote z literami, które mimo intensywnej eksploatacji nie zdrapały się (wielki plus!). Z tyłu pokazane jest, jak wygląda szczoteczka, co teoretycznie ma pomóc w uniknięciu otwierania opakowania (ale i tak wiadomo, jak to wygląda w rzeczywistości :P) w drogeriach. Tusz można spokojnie postawi gdzieś w toaletce np. na blacie, bo dzięki płaskiemu dołowi nic się nie przewraca.
Ta wersja wyróżnia się na tle pozostałych wersji Volume Milion Lashes tym, że według producenta pachnie czekoladą i to prawda! Może to nie jest taka czekolada, jaką możemy spotkać w innych kosmetykach, ale zapach na pewno jest słodki i lekko kakaowy. Czuć go podczas malowania rzęs, ale szybko się ulatnia. :)
Wygląd szczoteczki mi osobiście bardzo odpowiada. Jest silikonowa, elastyczna, zwężana ku dołowi z niedużymi włoskami równej długości. W porównaniu do oka wypada dobrze, nie jest jakaś ogromna, ale do najmniejszych też nie należy. ;) Czasami zdarza mi się delikatnie pobrudzić górną powiekę, ale wystarczy suchy patyczek kosmetyczny, chwila moment i już nie ma czarnych kropek. :)
1 zdjęcie - nic (mam dość spore ubytki na prawym oku, lewe zawsze wygląda ładniej :D,  2 i 3 zdjęcie - 1 warstwa

Ale zapach, szczoteczka czy opakowanie nic nie poradzą, gdy efekt bywa marny. Na szczęściu tutaj tego nie ma, rzęsy po pomalowaniu wyglądają naprawdę dobrze! Sama nie wymagam też od tuszu nie wiadomo czego, nie potrzebuję efektu sztucznych rzęs, ale z drugiej strony te rzęsy mają być widoczne. :D So Couture ładnie rozdziela rzęsy i je wydłuża, nie zauważyłam za to pogrubienia. Wysycha w miarę szybko, więc można po chwili malować drugą warstwę. :) Myślę, że trzy warstwy to maksimum, ja najczęściej poprzestaję na jednej, czasem na dwóch.
Czerń jest taka, jaka powinna być, czyli czarna czarna, a nie czarna wyblakła. :D Rzęsy po pomalowaniu nie są sztywne.
Trwałość tuszu to coś zaskakującego, bo nigdzie na opakowaniu nie ma napisane, że jest to produkt wodoodporny, a jednak tak się właśnie dzieje. Niestraszny mu deszcz czy łzawienie oczu, spokojnie wytrzymuje cały dzień na rzęsach bez odbijania się czy osypywania. Nie wiem, jak sprawuje się na dolnych rzęsach, bo ich nie maluję. ;)
1 zdjęcie - 2 warstwy, 2 zdjęcie - 3 warstwy+dolne
Zapomniałam wspomnieć o jego konsystencji. Początkowo jest dość mokry i w związku z tym problematyczny, ale po upływie 2-3 tygodni sytuacja się poprawia i produkt spisuje się idealnie (swój egzemplarz otworzyłam pod koniec maja). :))
L'oreal Volume Milion Lashes So Couture nie należy do najtańszych - kosztuje około 60 zł w drogeriach stacjonarnych, ale warto pamiętać, że w internecie możecie go dostać nawet i do 30 zł taniej. Jeśli jednak wolicie zakupy stacjonarne to warto poczekać do jakiś większych promocji. :) Ja od siebie tusz gorąco polecam i myślę, że warto się na niego skusić. Aktualnie to mój ulubiony tego typu kosmetyk i nie wyobrażam sobie jego zmiany, natomiast w zapasie mam jeszcze dwa tusze, które zużyję i z powrotem wrócę do tego ulubieńca. :)

Jakie tusze należą do Waszych ulubionych? 
Pozdrawiam, 
Fabryczna :)

niedziela, 16 sierpnia 2015

Papierowe miasto, papierowi ludzie, papierowe budynki - Papierowe miasta Johna Greena jako książka i film.

Czeeeść!
Pamiętaj, że czasami nasze wyobrażenie drugiej osoby niewiele ma wspólnego z tym, kim ona naprawdę jest.
Autor: John Green
Liczba stron: 400
Data premiery:  czerwca 2013
Tytuł: Papierowe miasta


Zarys fabuły, który pokrywa się z zarysem filmu
Quentin oraz Margo przyjaźnili się w czasie swojego dzieciństwa. Pewnego dnia odkryli coś strasznego, co podobno zmieniło wszystko. Chłopak kończy właśnie liceum i przez całą szkołę ani razu nie odezwał się do swojej dawnej przyjaciółki i miłości swojego życia. Nagle w nocy wpada do jego pokoju owa dziewczyna i razem wyruszają samochodem jego mamy w podróż - misję, która ma zmienić wszystko. Następnego dnia Margo znika. Zrozpaczony Quentin postanawia ją odnaleźć. 

Każdy z nas zaczyna życie jako wodoszczelny okręt. Ale potem przydarzają się nam różne rzeczy - ludzie nas opuszczają albo nas nie kochają, albo nas nie rozumieją, albo my ich nie rozumiemy, więc tracimy, przegrywamy i ranimy się wzajemnie. I okręt zaczyna miejscami pękać. No, a kiedy okręt pęka, koniec staje się nieunikniony.
Kwestie techniczne
Książka wydana została w miękkiej okładce ze skrzydełkami. Kolorystycznie oraz kompozycyjnie została wydana jak wszystkie powieści Johna Greena, przez co możemy je ładnie ustawić na półce. :)
Wiesz, na czym polega twój problem, Quentin? Stale oczekujesz, że ludzie nie będą sobą. Tylko pomyśl, mógłbym cię nienawidzić za to, że jesteś nieprzyzwoicie niepunktualny, że nigdy nie wykazujesz zainteresowania niczym innym oprócz Margo Roth Spiegelman, że praktycznie nigdy mnie nie pytasz, jak mi się układa z moją dziewczyną - ale mam to gdzieś, człowieku, bo ty to ty. Do licha, moi rodzice mają legiony czarnoskórych mikołajów, no i dobrze. Tacy już są. Ja mam taką obsesję na punkcie pewnej internetowej encyklopedii, że czasem nie odbieram telefonów od przyjaciół, a nawet od mojej dziewczyny. I to też jest w porządku. Taki już jestem. Ty i tak mnie lubisz. A ja lubię ciebie. Jesteś zabawny i bystry, i chociaż się spóźniasz, w końcu zawsze przychodzisz. 
mój ulubiony fragment
Opinia Ma
Zacznę od tego, że bardzo cenię Greena i jego twórczość, przeczytałam wszystkie jego książki i mam swoje perełki, jak i ogromne niewypały czy rozczarowania. Niestety ta pozycja należy do tej drugiej kategorii. Sam pomysł jest naprawdę ok, ale niestety dwójka głównych bohaterów NIEZWYKLE mnie irytowała. Mowa tu o Margo (która chyba wszystkich irytowała) oraz Quentinie. Niestety nie popieram myślenia chłopaka (czemu ci przyjaciele nie są na każde moje zawołanie?) i zdecydowanie lepszym bohaterem był Radar, który wyglądał na jedynego rozsądnego (jako jeden z nielicznych postanowi doprowadzić szanownego Q do pionu :D). Polubiłam również rodziców Q (jak na książkowych rodziców mieli sporo racji) oraz Lacey, która wcale nie jest tak pusta. ;) 
Głównym motywem w tym dziele jest podróż i na początku wydawało mi się, że powieść drogi nie może być nudna i powtarzalna. Niestety lekko przeliczyłam się, bo myślę, że można było delikatnie skrócić ten objazd po budynkach. Sam tytułowy motyw papierowych miast jest ciekawy - słyszałam kiedyś o czymś takim, ale wykorzystanie tego to coś nowego w świecie literatury. :) 
Język wiadomo, typowo młodzieżowy, sporo ciętego języka czy lekko sprośnych dowcipów (Ben!) oraz jakiś przekleństw - w końcu głowni bohaterowie to licealiści, młodzież i to do nich głównie słowa swe kierował John.

Podsumowując 
Papierowe miasta, jak pewnie się wczytaliście, średnio przypadły mi do gustu, aczkolwiek najtragiczniejsze nie były. Na Lubimy czytać dostały ode mnie 6/10 za ciekawy pomysł oraz postacie, które wyróżniłam (rodzice, Lacey, Radar). Jak to zwykle bywa, książkę czyta się niesamowicie szybko, lecz czasami musiałam odłożyć lekturę na bok ze względu na szybko wzrastającą irytację. :D Niemniej jednak na kartach utworu możemy znaleźć naprawdę wspaniałe przesłanie, które często mi towarzyszy - warto je odkryć. :)



A jaki mam stosunek do filmu? 
Jak zapewne wiecie, bo ciężko o tym było NIE SŁYSZEĆ, niedawno ( 31 lipca) miała swoją premierę ekranizacja książki Zielonego. Początkowo iść nie miałam, bo nie miało być mnie w domu, ale jakoś tak wyszło, że jednak się wybrałam i żałuję, że wydałam pieniądze na kino, bo spokojnie mogłam to obejrzeć w domu. Jest to w zasadzie typowy film dla młodzieży, lekki i pewnie większości się spodoba, ale po raz kolejny na własnej skórze przekonałam się, że nie przepadam za takim gatunkiem (wolę krew, walki, strach czy coś niebanalnego z niewielką albo znikomą ilością miłości). Niestety powycinali najlepsze elementy całej książki zostawiając suchą historię i nic więcej,a dodatkowo zostało napiętnowane to, co nie podobało mi się w papierowej wersji. Wszystkie dowcipy, które czytane wydawały się śmieszne, w filmie były dość żenujące, średnia kopia pierwowzoru. Jedynym plusem jest zakończenie - zupełne inne, ale zarazem o wiele lepsze, niesamowicie przypadło mi do gustu. :)

Lubicie taki gatunek, czyli coś a'la młodzieżówka? Papierowe miasta jako film zostały zakwalifikowane do romansu i czy ja wiem... Choć z drugiej strony nie wiem, pod co innego to podciągnąć. :D
Widzieliście film lub czytaliście książkę? Znacie Greena? :)

Pozdrawiam, Fabryczna :)

środa, 12 sierpnia 2015

Kolorowe lato na ustach z kredkami Bourjois Color Boost. :)

Czeeeść! :D
Dzisiaj wybrałam się na basen i stwierdzam, że basen bez zjeżdżalni, kryty i z niewielką ilością ludzi jest naprawdę spoko. :D Do tego wybrałam się jeszcze do Biedronki po zeszyty (instagramowicze wiedzą, jakie kupiłam :D), a na koniec wstąpiłam do biblioteki. Zobaczyłam, że mają Więźnia labiryntu, ale nie było aktualnie pierwszej części, a szkoda, bo jestem ciekawa tego bestselleru (najlepszego seleru :P). Wzięłam za to Kwiaty na poddaszu oraz Miasto44 - po raz pierwszy mam książkę napisaną na podstawie filmu. :D
edit: to wszystko miało miejsce w poniedziałek...Brak internetu spowodował małe obsunięcie w czasie publikacji postu. ;)

A przechodząc do tematu... To, że jestem miłośniczką wszelkich błyszczyków i pomadek wiadomo nie od dziś, więc szminki w postaci kredki do ust musiały trafić i w moje ręce. Sięgnęłam po te z Bourjois, bo były bardzo polecane. Czy to był dobry wybór? ;)
Opakowanie jest dość porządne, ale z jedną wadą - napisy ścierają się dość szybko. Pomarańczową kredkę mam od roku i jak widzicie z napisów nie zostało praktycznie nic. Fuksjowa jest w moim posiadaniu od końca kwietnia i już powoli spotyka ją taki sam los, jak jej poprzedniczkę, a musicie widzieć, że takich rzeczy nie oszczędzam. :D Jeżdżą ze mną wszędzie, walają się po kosmetyczkach, torebkach, torbach, kieszeniach, pudełkach i to chyba wszystko. :D  Ale, co najważniejsze, żadna się nie połamała, zakrętki są całe, mechanizm wykręcania działa bez zacinania, więc jest dobrze.
Nie wiem, czy zauważycie (niestety nie zauważycie, bo nie mam zdjęcia :( ), ale pomarańczowy wkład jest dość mocno hm... sponiewierany. :D Wynika to z tego, że chwilami mam pewne problemy z koordynacją swoich ruchów i nie potrafię trafić w nakrętkę. :D
Pachnie słodko, jakby owocowo, bardzo przyjemnie, a do tego równie dobrze smakuje, choć może do smaku dodana jest nutka takiej szminki - chyba wiecie, o co mi chodzi. :D
03 Orange Punch
Kolor można stopniować, zależy od humoru. :) Orange Punch nie jest tak mocno pomarańczowy, jak kolor opakowania - to delikatny kolor, świetny na co dzień i lato. Fuchsia Libre to kolor mocniejszy, ale ostatnio noszę go najczęściej, bo świetnie komponował się np. z moją weselną kreacją czy niebieską, wakacyjną sukienką. :)
Trwałość pomadek jest zadowalająca - jest to koło 4-5 godzin, ale kolory lubią "wżerać się" w usta, więc mimo, że błysk zniknie to kolor pozostaje - delikatniejszy, lecz nadal daje znać o swojej obecności. Jeśli chodzi o problemowość z wylewaniem się poza kontur ust itd. to takowej nie zanotowałam, aczkolwiek myślę, że do fuksji przydałaby się jakaś konturówka. Produkt nie wysusza ust.
Fuchsia Libre
Color Boost to genialny produkt, który po prostu uwielbiam! Nie wyobrażam sobie w tym momencie lata bez nich, bo to coś pomiędzy błyszczykiem a typową szminką. To coś idealnie spisuje się na aktualne upały, bo praktycznie ich nie czuć podczas noszenia i nie wyglądają na ustach "ciężko". Dostępne są w drogeriach z szafami Bourjois np. Rossmann, Hebe czy Superpharm w cenie około 27 złotych. :)

Miałyście z nimi kiedykolwiek styczność? :)
Pozdrawiam, Fabryczna

piątek, 7 sierpnia 2015

Mała, wielka rewolucja - nowa nazwa, nowy wygląd, nowy układ.

Heeej! :))
Witajcie już nie na blogu Przygoda Fabrycznej z kosmetykami, lecz w Kosmetycznej Dolinie Fabrycznej! Już jakiś czas temu podjęłam decyzję, że chcę coś zmienić. Nazwa bloga wydawała mi się taka dość hm... zwykła i mało związana ze mną. Postawiłam na dolinę, która w moich wyobrażeniach jest zielona i pełna radości, więc kolor został przelany na bloga. :) Zrobiło się bardziej kolorowo, róż poszedł w odstawkę. Zmienił się też układ bloga - z dwóch kolumn przeszłam na jedną, prawą. Jak Wam się to podoba? Bo według mnie dzięki temu układowi jest po prostu przejrzyściej. Zminimalizowałam również ilość gadżetów i zakładek do najpotrzebniejszych. Dodałam ikonki społecznościowe, dzięki którym szybko będziecie mogli przenieść się na mój fanpejdż czy Instagram, gdzie serdecznie Was zapraszam! :)

Stary wygląd bloga :)

A kto stoi za wszelkimi zmianami? Wiadomo, że Zaczarowanaa z me and my passions - KLIK. To ona zrobiła to wszystko, co widzicie i pomagała w doborze kolorów (wybiła mi z głowy połączenie zielonego tła z fioletowymi napisami postów :D).
Jak Wam się teraz podoba? Jakieś sugestie? :)

Pozdrawiam, 
Fabryczna :)

poniedziałek, 3 sierpnia 2015

Środek uspokajający to nie tylko melisa! Sally Hansen Insta Dri. :) + rzecz niesłychana, założyłam Instagrama! :D

Heeej! :D
Dostaję właśnie szału, bo poczta płata mi figle. Próbuję wysłać mejla i nic i nic nic. Uhhhhhh, TO JEST OKROPNE. Nie mogę odpisać na nic, a jak już mi się uda to muszę pierdyliard razy wysyłać i tak się nie wyśle, bo wyskakuje błąd. No ja nie mogę... :D Aż się na usta cisną niecenzuralne słowa. Uhhhh. :D Na szczęście dzisiaj recenzja produktu, dzięki któremu nie wkurzam się tak na lakiery do paznokci. Nie, nie piszę tutaj o melisie. :D
Ta dam, ta daaaaam - oto on, wysuszacz do lakieru. Nie mam pojęcia, jak mogłam wcześniej bez tego cuda żyć, naprawdę. Sally Hanse Insta Dri to prawdziwy geniusz w swym fachu. 13,3 ml w szklanej buteleczce, która w drogerii wisi jeszcze opakowana w kartonik z informacjami od producenta, co i jak oraz jego zapewnieniami. Czy warto się nimi sugerować?
Producent twierdzi, że jego kosmetyk jest idealny dla każdego, kogo martwi nietrwały, odpryskujący, blaknący lakier do paznokci, czyli w zasadzie ma być to maszyna i prosta droga do idealnego manicuru. Hm... Brzmi trochę jak bajka, a bajką tak do końca nie jest. :D Zacznijmy od plusów:
+ wspaniały połysk jest! Nie utrzymuje się on przez cały czas, ale te pierwsze 4 dni są naprawdę "błyszczące" :D
+ szybkie schnięcie, czyli główne zadanie zostaje spełnione. Nie jest to wspomniane na opakowaniu 30 sekund, ale i tak to progress w porównaniu do malowania paznokci bez takiego wynalazku ;)
+ "Zawarte w nim filtry UV chronią kolor przed blaknięciem" nie wiem, na ile jest to zasługa tych filtrów, ale kolor nie blednie, cały czas jest taki sam, jak w trakcie malowania
+ przedłuża trwałość lakieru, ale nie do tych obiecanych 10 dni. U mnie lakier z topem średnio trzyma się około 6-7 dni. :)
Czy są jakieś minusy? Oczywiście, że jest. Jeden, ale dość hm... specyficzny. Lakier po upływie tych załóżmy 6 dni potrafi zacząć dziwnie "pękać" na płytce. Nie zawsze tak się dzieje, ale jest to znak, że jego trwałość się kończy. W tym momencie wystarczy gdzieś mocniej uderzyć paznokciem i BUM - lakier odpryskuje, zamiast ładnie ścierać się na końcówkach. Jest to dość denerwujące, bo nie ukrywajmy - lepiej chodzić ze startymi końcówkami niż jakimiś większymi ubytkami. :D Chciałam też napisać, że bąbluje, ale widzę, że bąbelki zniknęły, więc nie było tematu. :D
Podsumowując - wysuszacz wart polecenia. Ma duży, długi i prosty pędzelek, którym łatwo maluje się płytkę paznokcia, nie zbiera on lakieru czy nie tworzy jakiś zacieków czy co tam jeszcze można. Swój egzemplarz mam otwarty od początku czerwca i jeszcze mi nie zgluciał ani się nie ciągnie. Swój egzemplarz kupiłam na -49% promocji w Rossmannie. W regularnej cenie kosztuje około 25-30 zł i dostaniecie go chyba wszędzie tzn. we wszystkich drogeriach sieciowych. :) 

Czego używacie do wykończenia (jak to brzmi :D) paznokci? Kto z Was ma porównanie Sally Hansen do Seche Vite? ;) Można go gdzieś dostać stacjonarnie? :)

Pozdrawiam, 
Fabryczna  :))
P.S Był już ktoś na Papierowych Miastach w kinie?
P.S2 Właśnie założyłam Instagrama, gdyby ktoś chciał zajrzeć to zostawiam link - KLIK

Etykiety

-40% -49% #100happydays 20 twarzy... AA akcja Alterra Alverde ankieta astor Avon Babydream back to school Balea bardzo dobry Bath&Body Works baza pod cienie baza pod makijaż baza pod tusz BeautyBlender Bell Benefit Biedronka Bielenda Biolaven Organic Bioliq Biotanic bitwa Blistex blogerka kosmetyczna błyszczyki Boti Bourjois Boże Narodzenie bubel bzdety CandA Carmex Catrice Cetaphil cienie do powiek cień w kremie Cleanic Color Tattoo coś innego Czas Żniw Cztery Pory roku Czytelniczy zakamarek książkowy debiut demakijaż denko Dermika deser dłonie DM Dove dwufazowiec dzieciństwo Dzień babci i dziadka Dzień Dziecka ekobieca ekstrakt z banana emulsja EOS Epikbox Essence Eveline Evree Facebook Farmona FC Bayern film filmiki Fusswohl Garnier gazetka gąbeczka do makijażu genialny Gliceryna Golden Rose Green Pharmacy Hakuro HandM Healthy Mix hebe hydrolizat keratyny Hypoallergenic I<3Makeup idealny na lato informacja Inglot inne inne blogi Isana jedzenie Joannna John Green Joko kakao Kamill kamuflaż kino Kobo kolorówka korektor kosmetyczka kotek kredka do ust krem do rąk krem do stóp krem do twarzy krem pod oczy krzywe paznokcie lepiej nie patrzeć książka książka czy film kultura KWC L'biotica l'oreal lakier do paznokci Lirene lista lotion Lovely małe co nieco małe informacje Manhattan Marion maseczka masełka maska maska własnej roboty masło maxfactor Maybelline mgiełki Mikołajki mini-recenzje minti shop. Zoeva Miss Selene Miss Sporty Mizon mleczko pszczele Montagne Jeunesse mój pierwszy raz mus do ciała muzyka My Secret nagrody najlepsi z najlepszych Nakręćmy się na wiosnę Natura Natura Siberica nic Niebanalne podsumowanie Nivea nowa kolekcja nowe książki nowy wygląd o mnie odkrycie roku odżywka odżywka do rzęs odżywka w sprayu olejek olejek do włosów ołtfit Organic Shop Organique Oriflame Original Source Orly Orsay OSZUSTKA P2 Pantene paznokcie Paznokciowy Team peeling Pepco Perfecta pędzle pianka do mycia ciała piaskowy pielęgnacja pielęgnacja twarzy pielęgnacja włosów Pierre Rene Pilomax płyn micelarny po raz drugi Podaruj Paczkę podkład podsumowanie pomadka porównanie postanowienie powitanie Poznaj Fabryczną! prawie debiut prezent promocja promocje przesyłki puder recenzja recenzja książki rimmel Rival de Loop Rossmann rozdanie rozświetlacz różne sally hansen Samantha Shannon saszetka Schauma Sekret Urody Sensique Serum siemię lniane słodycze Soraya stopy Super-Pharm Synergen szablon szampon szminka Święta Tag taka radość że hoho tanie a dobre The Body Shop The Sims 4 The Versatile Blogger Tkmaxx Tołpa ToniandGuy tonik tort tusz do rzęs Tutti Frutti twarz ubrania ulubieńcy roku ulubiona książka ulubione blogi ulubiony produkt Under20 urodziny Wet N Wild Wibo włosowe zdjęcia włosy wow zdążyłam na czas wszystko co lubię wycofywane produkty wygrana wyniki wysuszacz do paznokci/lakieru wyzwanie wzorek Yoskine YouTube Yves Rocher z życia wzięte zabawy zakupy zapowiedź zdobienie zestawienie Ziaja Zoeva żel do mycia twarzy żel pod prysznic życzenia
Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka