Witam Was w pierwszym dniu lutego! Dzisiaj postanowiłam dodać wpis z moimi styczniowymi zakupami. :) Mam nadzieję, że tego typu comiesięczne posty staną się niejako tradycją na moim blogu, choć pewnie nie zawsze będzie, co pokazywać. :D
Przedostatni weekend stycznia (i zarazem moich ferii) spędziłam w Warszawie, gdzie mieszkałam dosłownie OBOK Złotych Tarasów (klik - zdjęcie dla zainteresowanych). W związku z tym nie mogłam sobie odpuścić zakupów w Bath&Body Works, gdzie akurat obowiązywała promocja 3+2 na rzeczy przecenione. Skusiłam się na 2 mgiełki zapachowe (kiedy ja to zużyję? :D) - Moonlight Path oraz Forever Midnight oraz 3 żele pod prysznic - Sonoma Weekend Escape, Wild Honeysuckle oraz Fresh Brazil Citrus (to z myślą o tacie :D). Razem zapłaciłam jakieś 100 zł, więc myślę, ze jak na 5 produktów z B&BW to nie jest jakoś bardzo dużo. :)
W Warszawie zaopatrzyłam się również w drewniany grzebień z The Body Shop, który miałam kupić już w zeszłym roku, tyle że zapomniałam. :D Kosztował 20 zł. :)
Peelingująca pomadkę Sylveco kupiłam przy okazji zakupów na Cocolicie (prezent dla babci), bo akurat była na nią promocja i jej cena wynosiła zaledwie 5,60 zł. :D Nie mogłam się nie skusić. :D
Pozostałe zakupy pochodzą już z Rossmanna. :) Pod koniec grudnia poszukiwałam szybkiej alternatywy dla plastrów do depilacji. Postawiłam na krem do depilacji Bielenda Vanity Golden Oils. Czy jestem zadowolona to powiedzieć Wam nie mogę, bo muszę jeszcze trochę poćwiczyć, ale wiem jedno - nie uczulił mnie! Podczas tej samej wizyty postanowiłam wrzucić do koszyka zachwalane kapsułki Rival de Loop w wersji anti-age. Jak widzicie do tej pory użyłam trzech i mam pewne obawy przed użyciem kolejnych 4, bo coś ewidentnie spowodowało wysyp nieprzyjaciół szczególnie na czole, ale też na policzkach obok skrzydełek nosa. Obstawiam, że to ten produkt, bo pielęgnacji nie zmieniałam, ale może jeszcze dam im szansę. :) Ostatnim produktem ze zdjęcia jest szampon do włosów suchych i zniszczonych od Alterry w wersji grant&aloes. Tak naprawdę kupiłam jeszcze jeden z papają i bambusem, ale ten akurat stoi pod prysznicem. Poszukiwałam jakiegoś szamponu, którego mogłabym używać na zmianę z moim rosyjskim kolosem (ma 400 ml i się skończyć nie chce! :D). Nie mam najlepszych wspomnień z tymi produktami, ale kiedyś moje włosy były w zupełnie innej kondycji, więc zaryzykowałam - mam nadzieję, że dobrze zrobiłam. :)
Jeśli chodzi o zakupy niekosmetyczne to w tym miesiącu na moją półkę z książkami trafiły dwie nowe pozycje. "Uwikłanie" Zygmunta Miłoszewskiego to prezent od koleżanki taty (zamówiła książkę, którą już miała :D),a "An Ember in the Ashes - Imperium Ognia" Saby Tahir kupiłam przy okazji promocji w Empiku 2+1 (dwie pozostałe pozycje to prezenty na Dzień Babci i Dziadka). Jestem szczególnie ciekawa tej drugiej pozycji, bo opinie są zadziwiająco dobre!
Na zdjęciu możecie dostrzec również parę zakładek magnetycznych - niebieską oraz czerwoną. :) Polowałam na te związane z Władcą Pierścieni, ale niestety akurat zostały wykupione! Kupić je możecie na stronie Epikboxa w cenie 6 zł/para. Z tego co widzę na stronie są aktualnie spore braki, ale mam nadzieję, że zostaną jak najszybciej uzupełnione to może skuszę się na tolkienowskie zakładki. :) Kuszą mnie również torby na książki. :D
Tak wyglądają moje styczniowe zakupy. :) W lutym zapewne głównie kupię ubrania oraz buty (bierzmowanie, bierzmowanie!), ale może parę kosmetyków również się trafi. :)
Jak wyglądają Wasze styczniowe zakupy? :)
Pozdrawiam,
Fabryczna :)
P.S Miałam jeszcze przeczytać 2 rozdziały "Syzyfowych prac", ale zmęczyłam się dzisiejszym dniem, pierwszym po feriach. Muszę się wbić w rytm szkolny. :D