niedziela, 4 września 2016

Czyżby Wielka Trójka nadciągała? Mgiełki Bath&Body Works - Autumn, Moonlight Path oraz Forever Midnight

Cześć wszystkim! :D 
Powiem prosto z mostu - lubię ładnie pachnieć. Kto nie lubi? :D
Z tego powodu podczas zakupów nowych kosmetyków zwracamy również uwagę na zapach, który na pewno umili nam używanie produktu. Która z nas nie sięgałaby chętniej po balsam o ulubionym zapachu mango czy czekolady? Aczkolwiek w ciągu dnia raczej stawiamy na trochę inne sposoby, aby wokół nas roztaczał się ładny zapach. Na rynku znajdziemy wody toaletowe, perfumowane, perfumy czy mgiełki - o tych ostatnich chciałabym Wam napisać, bo używam ich namiętnie od dość długiego czasu i mam już wyrobione zdanie na ich temat. :) Chciałabym Wam przedstawić 3 różne mgiełki Bath&Body Works - Autumn, Moonlight Path oraz Forever Midnight. Jeśli jesteście ciekawe, jakie zapachy kryją się pod tymi nazwami to zapraszam dalej. :)
Autumn to najstarsza mgiełka w moim niewielkim zbiorze, bo kupiłam ją pod koniec lutego 2015 roku w ramach prezentu urodzinowego. Na opakowaniu możecie zauważyć, że jest to zapach gruszki i drewna (? nie jestem pewna). Długo używałam jej bardzo często, ale ostatnio trochę o niej zapomniałam, gdyż zapach jest bardzo słodki, dobrze czuć gruszkę. Według mnie świetnie nadaje się na zimowe miesiące, ale zaaplikowanie zbyt dużej ilości tworzy bardzo mdły zapach, po którym kręci się w głowie :D Tylko dla fanów słodkich zapachów, ale z tego co się nie mylę była to edycja limitowana.
Moonlight Path to nabytek ze styczniowej wizyty w sklepie Bath&BodyWorks. Zdecydowany faworyt ostatnich tygodni czy może nawet miesięcy. Piękny zapach kojarzący mi się ze świeżym praniem, ale również takim cichym i spokojnym wieczorem gdzieś w ogrodzie z kwiatami. Zapach intensywny i pewnie dla większości osób tylko na wieczór, ale uwielbiam go używać rano przed wyjściem do szkoły, ze znajomymi czy na spacer. Przepiękny zapach, którym zachwycam się nadal od stycznia :D
Nuty głowy: lawenda i bergamotka
Nuty serca: jaśmin, fiołek, ylang-ylang, róża i konwalia
Nuty bazy: drzewo sandałowe, ambra, wanilia, mech dębowy i wetyweria
Forever Midnight również został zakupiony w styczniu tego roku. Zapach ostatnio trochę zapomniany ze względu na to, że według mnie idealnie pasuje na wieczór, co zresztą wskazuje sama nazwa. Odrobinę kwiatowy, lekko słodki, intensywny, wyczuwam w nim jaśmin. :D Według producenta nuty zapachowe znajdujące się w tym produkcie to: nektar śliwkowy, jaśmin, wanilia, orchidea, likier karmelowy. To, co wyróżnia tę mgiełkę od pozostałych dwóch jest niewątpliwie wygląd buteleczki - ma przepiękny kolor fioletu, zwężana ku dołowi i z nietypową zatyczką jeśli chodzi o jej kształt. Całość prezentuje się po prostu pięknie, czyż nie? 
A teraz pora na czysto techniczne sprawy, które dotyczą każdej z wyżej przedstawionych wersji mgiełek. Opakowania mają po 236 ml. Według mnie jest to ogromna pojemność, bo produkty są bardzo wydajne i taką ilość będę zużywać chyba przez kilka lat. :D Są również dostępne w sprzedaży wersje 88 ml, ale wolę dłużej cieszyć się pięknym zapachem! Psikacz rozpyla odpowiednią ilość produktu, nie zacina się. Szczerze mówiąc nie żałuję sobie, kiedy aplikuję mgiełkę na skórę. Psikam nią również ubrania, na których nie zostawiają śladów. Opakowania są plastikowe, ale solidne, na każdym naklejona jest ogromna naklejka z nazwą produktu, jakąś grafiką i informacją o pojemności. Z racji tego, że jest ono przezroczyste łatwo kontrolować stan zużycia. Jeśli chodzi o trwałość zapachu na skórze to jest chyba nieźle - kilka godzin spokojnie, ale to w końcu mgiełka, a one nie mają się z reguły utrzymywać tak długo jak np. perfumy. 
Jedyną wadą są dwie rzeczy - dostępność, bo przede wszystkim stacjonarnie możemy je kupić tylko w Warszawie, w innym wypadku zostaje nam Allegro. Drugą natomiast jest cena. Jeśli chodzi o dwie pierwsze mgiełki ich standardowa cena wynosi 69 zł lub 79, teraz nie pamiętam, ale wersja Forever Midnight jest droższa i kosztuje 99 zł, co jest już naprawdę dość wygórowaną ceną. Aczkolwiek muszę wspomnieć, że żadnego z tych produktów nie kupiłam w cenie regularnej, bo jak wiadomo w Bath&Body Works często są promocje. :D Warto czekać na sezonowe wyprzedaże :)
Podsumowując więc, co sądzę o mgiełkach Bath&Body Works? Są cudowne i nie wyobrażam sobie dnia bez ich użycia! Przed każdym wyjściem, małym czy większym sięgam po któryś z trzech zapachów, a w przyszłości zamierzam powiększyć swoją kolekcję. :)
Co sądzicie o firmie Bath&Body Works? Miałyście mgiełki z tej firmy? Czego używacie na co dzień - wolicie perfumy czy może mgiełki? :)
Miłego tygodnia,
Fabryczna :)

środa, 31 sierpnia 2016

Trochę czerwień, trochę pomarańcz - Wet n Wild Megalast E2123 Heatwave

Cześć! :) 
Pewnie słyszycie to zewsząd, ale... Też muszę napisać, że... jutro 1 września, a co się z tym wiąże zaczynamy (przynajmniej ja :D) nowy rok szkolny. Czuję raczej podekscytowanie, nie wiem, czy radość, bo tegoroczne wakacje były cudowne i na pewno długo ich nie zapomnę - pewien przełom w moim życiu, potem zobaczymy, jak długo się to utrzyma :D Ciekawe, jak to będzie od jutra, szczególnie nie mogę się doczekać nowego planu lekcji - oby piątki były w miarę luźne i byle nie mieć zajęć do 16 :D Bo na 17 śpieszę się w inne miejsce. :D
Dzisiaj, tego ostatniego dnia sierpnia, chcę Wam pokazać istnie wakacyjny lakier do paznokci marki Wet n Wild, którą od kilku miesięcy możecie znaleźć w Naturze. Lakier pochodzi z serii Megalast, a jego numer to E2123. Pod tymi cyferkami kryje się nazwa Heatwave... Zgadza się z kolorem! :D
Zacznijmy jednak od początku. :D Wet n Wild to amerykańska firma bardzo popularna w USA. Wiele razy na Youtube widziałam ich palety cieni, lakiery czy szminki i po cichu marzyłam o tym, żeby je kiedyś móc wypróbować. Gdy tylko dowiedziałam się, że ich szafa znajduje się w Naturze w moim mieście, a ceny są naprawdę przyzwoite to korzystając przy okazji z jakiejś -40% zakupiłam kilka ich produktów. Jednym z nich był właśnie ten lakier do paznokci, który w cenie regularnej kosztuje maks 10-12 zł. Buteleczka jest szklana, całkiem spora i masywna. Zawiera aż 13,5 ml lakieru, którego pewnie w życiu nie wykorzystam :D Napisy póki co się nie zdzierają ;)
Pędzelek jest prosty, całkiem spory, dzięki czemu w maksymalnie dwóch ruchach pokryjecie całą płytkę paznokcia. Zakrętkę trzyma się dobrze, generalnie komfort malowania jest bardzo wysoki. :) Lakier nie robi mazów, ładnie pokrywa cała płytkę, nie jest zbyt wodnisty ani zbyt gęsty. Wysycha bardzo szybko, ale dla połysku nałożyłam na wierzch Insta Dri od Sally Hansen :)
Jeśli chodzi o kolor liczyłam na pomarańczowy, a dostałam czerwień z małą domieszką pomarańczowego. :D Nie zmienia to faktu, że kolor bardzo ładny, odrobinę neonowy, czego niestety nie widać na zdjęciach ze względu na beznadziejną pogodę w tamtym czasie. :P
Jeśli chodzi o trwałość to na moich paznokciach przetrwał jakieś 5 dni po czym starły się końcówki i na jednym paznokciu zrobił się malutki uszczerbek. Jak dla mnie niezły wynik :)
Lubicie czerwienie z nutką pomarańczowego na paznokciach? Czy raczej pastelowe kolory królują na Waszych paznokciach? :D
Wszystkim zaczynającym jutro rok szkolny życzę aby był to dla Was wyjątkowy czas, a nie tylko kojarzący się z męczącą nauką. :D 
Pozdrawiam,
Fabryczna :)
 P.S Macie coś w swoich zbiorach z tej marki? :D

wtorek, 23 sierpnia 2016

Niezbędnik na lepsze (i te gorsze) dni - Manhattan Clearface puder w kamieniu

Cześć! :)
Puder to jeden z tych kosmetyków bez których ciężko byłoby mi wyobrazić sobie makijaż. Lubię zarówno formę sypką, jak i te w kamieniu, ale do codziennego makijażu częściej sięgam po ten drugi typ. Od tego typu produktu oczekuję, że będzie całkiem dobrze matowił cerę na kilka godzin, a jednocześnie posiadał jakieś krycie, abym w dniu kiedy nie mam ochoty na nakładanie jakiegokolwiek kremu BB czy podkładu mogła choć delikatnie ujednolicić cerę. Ostatnio zaczęłam używać już trzeciego opakowania antybakteryjnego pudru w kamieniu marki Manhattan z serii Clearface w odcieniu 70 Vanilla. Dlaczego go tak bardzo polubiłam? O tym dowiecie się, czytając dzisiejszy post. :)
Opakowanie pudru nie jest nadzwyczajne - plastikowe z przezroczystym wieczkiem i białym dołem. Na górze znajduje się naklejka z nazwą koloru, w moim przypadku 70 Vanilla. Jest to ładny, jasny odcień, który w momencie, gdy wróciłam z wakacji był zdecydowanie za jasny, teraz już prawie, prawie jest dobry. W sprzedaży dostępne są 4 odcienie, aczkolwiek nie dawno ten produkt w był w CND w Rossmannie - nie wiem, czy to tylko zwykła zmiana opakowań czy też może wycofanie produktu na stałe ze sprzedaży... Dajcie znać, jeśli coś wiecie!
W opakowaniu znajdziemy gąbeczkę, którą z braku laku zdarzyło mi się użyć i szału nie ma :P Jest również zabezpieczająca folijka.
Jeśli chodzi o jego działanie... Bardzo lubię używać go w dni, gdy nie mam ochoty na żaden podkład czy fluid, ale chciałabym uzyskać jakieś krycie na swojej twarzy. Uprzednio aplikuję korektor na niedoskonałości i na to wszystko nakładam stemplującymi ruchami puder za pomocą swojego ulubionego pędzla Hakuro H55. Puder dzięki temu ładnie wtapia się cerę jednocześnie delikatnie kryjąc (nie zakryje niewiadomo jak dużych niedoskonałości, ale ładnie zmniejszy widoczne zaczerwienienie skóry). Nie jest widoczny na skórze, ale ostrzegam, że można z nim przesadzić - warto wcześniej strzepnąć nadmiar produktu z pędzla. Produkt nie zatyka porów, co nie powoduje powstawania nowych niedoskonałości. Na temat jego antybakteryjnych właściwości się nie wypowiem, bo nie zauważyłam niczego szczególnego. Zadaniem produktu jest również utrzymanie długotrwałego matu - w moim przypadku jest to do około 5 godzin.
A jak pachnie? Typowo kosmetycznie, nie jest to mocny zapach, więc nie powinien nikogo "drażnić w nos". :D
Aktualnie szczerze mówiąc ciężko stwierdzić, gdzie możecie go dostać. Może w poszczególnych Rossmannach uchowały się jakieś sztuki. Możecie również poszukać w internecie, gdzie ceny zaczynają się od okoły 7 zł. Ja mam nadzieję, że produkt jeszcze trafi do stałej sprzedaży, bo to jest najlepszy puder w kompakcie, który używałam do tej pory. :)
Wolicie puder w kamieniu czy sypki? :) Stawiacie w tej kategorii na naturalne kosmetyki? :)
Pozdrawiam,
Fabryczna :) 
 

poniedziałek, 22 sierpnia 2016

Zupełnie nowy wygląd!

Cześć i czołem!
Czy to nadal Kosmetyczna Dolina Fabrycznej? Czy to nadal ten sam blog? Tak, to nadal on! Od kilku dni szablon czekał na wrzucenie, trochę przygód było ( z obserwatorami :D), ale nareszcie jest. Blog potrzebował odmłodzenia, gdyż poprzedni szablon był już troszkę stary, a świat poszedł do przodu z tego co zauważyłam :D Nowy wygląd bloga jest schludniejszy, bardziej biały i chyba bardziej przejrzysty. Aby mieć porównanie mam dla Was przygotowany zrzut ekranu z poprzednim wyglądem.
Dorzuciłam kilka zakładek u góry strony, przede wszystkim rozdzieliłam O mnie oraz Profil kosmetyczny i odpowiednio je zaktualizowałam. Z nowych gadżetów pojawiły się Popularne posty, a cała reszta bez zmian, etykiety nadal są na samym dole pod postami. :)
Jak dobrze wiecie jestem słaba jeśli chodzi o wszelkie rzeczy związane z komputerami, internetem i generalnie technologią, dlatego też potrzebowałam pomocy. :D Jak zawsze pomóc mi zgodziła się kochana Zaczarowanaa :D Jeśli klikniecie TUTAJ przeniesiecie się na jej blog, a Ani z góry baaardzo dziękuję! :D

Jak Wam się podoba aktualny wygląd? Macie jakieś sugestie? :)
Pozdrawiam,
Fabryczna :D

piątek, 12 sierpnia 2016

Drogeryjny średniak? Dove Nutritive Solutions Nourishing Oil Care odżywka do włosów w sprayu

Cześć wszystkim :) 
Odżywka bez spłukiwania w sprayu to jeden z tych kosmetyków, który zawsze musi być w mojej kosmetyczce. Od tego typu produktu wymagam przede wszystkim, aby pomógł w ułożeniu włosów, czyli ograniczył puch na głowie, który czasami się pojawia. Nie może w żadnym wypadku pomagać w strączkowaniu włosów czy ich przetłuszczaniu. Moim faworytem w tej kategorii jest Pilomax do włosów jasnych o nazwie Daily Mist. Kusi mnie również zakup mgiełki z Gliss Kura, ale najpierw sięgnęłam po odżywkę w sprayu bez spłukiwania Dove Nutritive Solutions nourishing oil care. Jak się u mnie sprawdziła, skoro nie zdetronizowała Pilomaxa?
Opakowanie odżywki Dove to plastikowa butelka o pojemności 200 ml. Zakrętka bardzo ciężko siedzi przez co trzeba trochę mocniej pociągnąć, jeśli chcemy użyć produktu. Psika dobrze, ale ma słabe rozproszenie, dlatego zanim napsikam na swoje długie włosy trochę czasu minie. Dwufazowa formuła ma za zadanie zarówno zapobiegać splątaniu jak i równocześnie odżywiać włosy.
Odżywka z racji tego, że jest dwufazowa ma trochę oleistą konsystencję, zostawia taką warstwę jak płyny dwufazowe do demakijażu, może odrobinę mniejszą. :D Pachnie słodko, jak dla mnie trochę za, lekko duszący zapach, który na dłuższą metę może męczyć, ale mojemu chłopakowi się podoba, więc to kwestia gustu :D
Jeśli chodzi o działanie to jest...średnie, zachwytów brak :D Odżywka owszem nie przetłuszcza włosów, ale zdarza jej się robić strąki z krótszych włosów, które mam przy twarzy. Spray pomaga ogarnąć puch, ale na bardzo, bardzo krótko i efekt jest marny, bo łatwo przesadzić z ilością kosmetyku. Czy pomaga rozczesać włosy... Zawsze mam z tym delikatny problem, więc nie odczułam jakiejś większej różnicy. Po aplikacji czuć efekt tłustej warstwy, lecz po jakimś czasie uczucie znika. Moje falowano-kręcone włosy nie piszczały z zachwytu po używaniu tego produktu, nie było efektu wow.
Odżywka do włosów Dove to średniak, jakich na półkach drogeryjnych pewnie wiele. U mnie nie wywołała zachwytu, nie robiła nic niezwykłego i szczerze mówiąc nie dorównuje nawet do pięt odżywce z Pilomaxa. W regularnej cenie kosztuje około 18-20 zł co za tak średni produkt to całkiem sporo. Myślę, że ta odżywka to kosmetyk ogólnodostępny, który powinien znajdować się w większości drogerii sieciowych. :)
Ja do produktu już nie wrócę i nikomu go nie polecę. Następnym razem zdecyduję się na czarnego Gliss Kura, który chyba jest najbardziej polecany. :D
 A czy Wy używacie odżywek w sprayu? Dużo jest tutaj fanek Gliss Kura? :D
Pozdrawiam, 
Fabryczna :)

wtorek, 9 sierpnia 2016

Maybelline Affinitone - nada się pod oczy?

Cześć! :)
Korektor pod oczy uważam za najważniejszy kosmetyk do makijażu w mojej kosmetyczce. Po jego użyciu twarz wygląda lepiej - bardziej wypoczęta i promienna. Często mam zasinione okolice pod oczami, więc szukam produktu, który jako tako by je zakrył, a jednocześnie nie był zbyt ciężki. Od dłuższego czasu używam korektora Maybelline Affinitone w kolorze 02 Natural, a jeszcze ani razu o nim nie wspomniałam. Dzisiaj nadszedł ten moment, więc zapraszam Was do zapoznania się z tym, co oferuje nam ten korektor. :)
Producent obiecuje, że korektor będzie utrzymywał się na twarzy przez wiele godzin, idealnie zakryje cienie pod oczami oraz nie zatka porów. Opakowanie klasyczne dla korektorów, zawiera 7,5 ml produktu i posiada gąbeczkę służącą do aplikacji, która nie nabiera zbyt dużo produktu ani nie drapie. :)
Mój odcień to 02 Natural i na zdjęciu oraz na ręce lekko wpada w różowe tony, aczkolwiek na twarzy już tego nie widać, kolor ładnie się wtapia w cerę. Bardzo często kupowany jest kolor 01 Nude Beige, który jest bardzo jasny i wpada w żółty (KLIK - tutaj możecie znaleźć swatche). Dla mnie byłby to zdecydowanie za jasny korektor, ale wiem, że wiele osób pewnie ta informacja zainteresuje :)
Konsystencja jest świetna - kremowa, ale w żadnym wypadku ciężka. Korektor dobrze wklepuje się palcami pod oczy, gdzie nie waży się, nie wchodzi w zmarszczki. Nie robi żadnych plam ani nie ciemnieje po aplikacji. Nie wysusza wrażliwej okolicy pod oczami. :) Jego krycie określiłabym jako średnie - dla mnie jest zdecydowanie wystarczające, aczkolwiek nie jest ono 100%. Przynajmniej wszystko wygląda naturalnie :D Nie używam go na niedoskonałości, bo od tego mam inny korektor (kamuflaż Catrice ^^), aczkolwiek czasami nakładam go odrobinę na policzki i nos (aby lekko zredukować zaczerwienienie, gdy nie chcę nakładać żadnego podkładu) i też sprawdza się naprawdę dobrze. :)
Porównanie koloru korektora Maybelline z innymi, które mam przy sobie :)
W sumie ciężko powiedzieć, ile się utrzymuje na skórze, ale te kilka godzin na pewno. :) Nie schodzi plamami, więc nawet jeśli znika to robi to bardzo dyskretnie.
Marka Maybelline wypuściła na nasz rynek 4 odcienie, więc nie powinno być problemu z wyborem tego jednego :) Większość drogerii posiada szafę tej firmy, a więc i dostępność nie stanowi problemu. Kosztuje około 25 zł, ale zaopatruję się w niego zawsze podczas wszelkich promocji na kosmetyki do makijażu. Aktualnie używam chyba trzeciego opakowania i to raczej nie będzie moje ostatnie (chociaż ostatnio spróbowałam Eveline i jestem pod wrażeniem :D).
Próbowałyście jakiegoś produktu z tej serii? Słyszałam wiele dobrego o podkładzie. :)
Pozdrawiam, 
Fabryczna :)

czwartek, 4 sierpnia 2016

Ciastkowe zabezpieczenie włosów - Balea Professional Oil Repair :)

Cześć wszystkim! :) 
Seria Balea do włosów z olejkiem arganowym nie wywołała u mnie zbyt dużego zachwytu - zarówno szampon i odżywka były w porządku, ale nie sprawdziły się na tyle rewelacyjnie, żebym szukała ich po sklepach internetowych. :P W skład tej serii wchodzi też olejek do włosów, o którym dzisiaj chciałabym napisać kilka słów. :)
Olejek Balea kupujemy w plastikowym opakowaniu o pojemności 100 ml - całkiem sporo i przeczuwam, że wystarczy mi to na baaaaaaardzo długo. :D Opakowanie posiada pompkę, która niestety nie jest w żaden sposób zabezpieczona - nie ma żadnego korka ani nic w tym rodzaju, więc przewożenie takiego produktu jest stosunkowo trudne jeśli nie chcemy, żeby się coś wylało.
Konsystencja jak na olejek przystało - oleista :D Jest to dość gęsty i ma przyjemny, ciasteczkowy zapach, który zostaje na włosach.
Patrząc na skład łatwo dojść do wniosku, że na pewno nie jest to olejek regenerujący jak twierdzi producent. W składzie pierwsze miejsca zajmują silikony, następnie olej z nasion słonecznika, znów silikon, tym razem lekki, znów olej z nasion słonecznika, następnie tytułowy olej arganowy, a na samym końcu substancje zapachowe. Na pewno z tym składem nie zregenerujemy włosów, ale jest to idealny skład dla produktu, który miałby zabezpieczać końcówki i właśnie w tym celu go używam. :)
Po każdym myciu włosów wyciskam około pompki na dłoń i wciskam produkt we włosy zaczynając od dołu. :) Nakładam go mniej więcej do żuchwy ewentualnie ucha. Włosy po zastosowaniu olejku są ładnie wygładzone, pachną i wyglądają po prostu lepiej dzięki silikonom w składzie. Są elastyczne i sprężyste, nie doświadczycie efektu tłustych końcówek. :) Produkt dobrze zabezpiecza włosy i w tej roli spisuje się celująco. :)
Warto zwrócić uwagę na to, że opakowanie jest przezroczyste, co sprawia, iż łatwo kontrolować upływ produktu. Jeśli chodzi o wydajność to jak sami możecie się domyślić jest świetna.
Olejek Balea możecie kupić stacjonarnie w drogeriach DM za 2.95 Euro. :) W polskich sklepach internetowych cena waha się w granicach 20 zł. 
Ja bardzo polubiłam ten produkt szczególnie ze względu na zapach, który jest boski! Zwróćcie tez uwagę na małe drobinki brokatu, które możecie znaleźć na pompce. :D
Używałyście kiedyś coś z tej serii? Jakie były Wasze wrażenia? :)
Pozdrawiam, 
Fabryczna :)

poniedziałek, 1 sierpnia 2016

Krem do cery z niedoskonałościami Bioliq Dermo - pokona Tołpę?

Cześć wszystkim! :)
W ostatnim poście obiecałam, że niedługo napiszę coś więcej o kremie regenerującym na noc dla cery z niedoskonałościami firmy Bioliq z serii Dermo. Dzisiaj nadszedł ten dzień, ale zanim do tego przejdziemy chciałabym tylko wspomnieć o tym, o czym przez ostatnie kilka dni żyła cała Polska i świat, a mianowicie - Światowe Dni Młodzieży. Sama nie pojechałam do Krakowa na główne obchody, aczkolwiek w moim rodzinnym mieście zorganizowane zostało czuwanie z papieżem Franciszkiem w sobotnie popołudnie oraz wieczór. Nie wspominałabym o tym gdyby nie fakt, że razem ze wspólnotą, do której należę, zostaliśmy włączeni do organizacji całego przedsięwzięcia. Zajmowaliśmy się stroną muzyczną, czyli śpiewaliśmy hymn, koronkę oraz litanię, a oprócz tego jeszcze kilka innych religijnych piosenek, które idealnie nadawały się do tańczenia. :D O 19:30 wszyscy obecni na stadionie Stali zasiedliśmy przed telebimem i obejrzeliśmy relację z Krakowa. Potem tylko Apel Jasnogórski, jeszcze raz odtańczona belgijka oraz hymn i pożegnanie. Świetnie spędziłam sobotnie popołudnie i chętnie powtórzyłabym to drugi raz. :D Gdyby ktoś był chętny na obejrzenie fotorelacji to zapraszam TUTAJ. :)
P.S Jako wspólnota mamy również własnego fanpage'a na FB :D
Po tym wstępie zapraszam Was już do właściwej części tego wpisu, czyli recenzji :) 
Krem Bioliq kupujemy w kartoniku, w środku którego znajduje się matowa tubka zamykana za pomocą nakrętki z niewielkim otworem dozującym odpowiednią ilość produktu (oczywiście po naciśnięciu tubki :D). Na tubce znajdziemy informacje o tym, co krem ma robić, dla kogo jest przeznaczony oraz w jaki sposób go stosować. Informacje są zarówno w języku polskim jak i angielskim. :)
Producent obiecuje niewiele, w sumie "tylko" dwie rzeczy - ograniczenie powstawania zmian trądzikowych oraz redukcję widocznych zmian. Oprócz tego krem zawiera ekstrakt z białej herbaty, który ma zapobiegać powstawaniu zaskórników oraz działać kojąco i łagodząco. Cera rano powinna być świeża, wypoczęta i gotowa do działania. A jak to ma się w rzeczywistości?
Od razu zaznaczę, że nie mam nie wiadomo jakich problemów z trądzikiem. Ot, na czole coś jest, a reszta to zależy od dnia w miesiącu. :P Aczkolwiek krem skusił mnie swoją lekką, żelową konsystencją oraz obietnicą ograniczenia powstawania zmian i zaskórników. Po miesiącu używania go stwierdzam, że był to bardzo dobry wybór. Krem dobrze nawilża skórę, rano po przebudzeniu cera jest gładka i przyjemna w dotyku. W żaden sposób mi nie zaszkodził - nie zapchał mnie, nie uczulił ani nic z tych rzeczy. Aczkolwiek muszę zaznaczyć, że niewiele zmieniło się jeśli chodzi o ogólną kondycję skóry - może z lekka się uspokoiło, ale nic szczególnego, więc jeśli ktoś liczy na redukcję widocznych zmian to się przeliczy. :D Bioliq to bardzo fajny krem na noc, który dobrze nawilży cerę mieszaną nie robiąc z twarzy wielkiej, świecącej się gwiazdy. :D Wchłania się stosunkowo szybko, ale nie używam go na dzień, więc nie mam pojęcia jakby się sprawdził pod makijaż (choć w sumie w końcu to krem NA NOC! :D).
Zapachu jako takiego nie ma, świeży, ale nie rzuca się "w nos". :D
Jak za cenę 11 zł (za tyle udało mi się kupić go na promocji w Super-Pharm) to jest to naprawdę dobry krem, który mogę polecić mało wymagającym osobom. :) Oprócz Super-Pharmu myślę, że dostaniecie ten krem również w aptekach i zapłacicie za niego raczej nie więcej niż 20 zł. ;)

Wydaje mi się, że swego czasu firma Bioliq była dość popularna  w blogosferze. Co używałyście z tej firmy? Byłyście zadowolone? :)
Pozdrawiam, 
Fabryczna :D

poniedziałek, 25 lipca 2016

Moja codzienna pielęgnacja twarzy edycja letnia :)

Cześć! 
Nie wnikajcie w szczegóły, bo wsiąkniecie - taki tekst usłyszałam od swojej koleżanki Marty w czasie wyjazdu ze wspólnotą młodzieżową działającą przy mojej parafii nad jezioro. :D Te zdanie idealnie pasuje do aktualnej sytuacji jaka tutaj nastała. :P Ostatnie pół roku to bardzo zakręcony czas, kiedy dużo się działo, ale chciałabym tutaj nadal bywać, chociaż przelotem, więc dzisiaj pomyślałam, że mogłabym rozpocząć od przedstawienia Wam mojej codziennej wieczornej pielęgnacji, gdyż w zasadzie zmieniam w niej od jakiegoś czasu tylko kremy, bo musiałam zrobić sobie mała przerwę od Tołpy. :)
Oczywiście na samym początku sięgam po coś, co zmyłoby makijaż oczy i twarzy, a w zasadzie to, co z niego zostało. :P Nie używam żadnych płynów dwufazowych czy mleczek do demakijażu, a płynu micelarnego Garnier 3w1 do skóry wrażliwej. Pod koniec lutego pojawiła się jego recenzja na moim blogu i od tamtej pory używam już 3 lub 4 opakowania, co tylko świadczy o tym jak bardzo go polubiłam. Świetnie zmywa makijaż twarzy, przy oczach robi się mały problem, ale spokojnie radzi sobie z cieniami czy tuszem do rzęs (trzeba po prostu dłużej przytrzymać). Cenowo wychodzi też całkiem nieźle. Mimo wielu plusów zastanawiam się nad sięgnięciem po coś nowego, gdyż rutyna w życiu nie zawsze jest dobra. :D Czy macie jakiś inny godny polecenia produkt do demakijażu? Koniecznie podzielcie się swoimi typami w komentarzu! :)
Następnie sięgam po moją ukochaną rumiankową emulsję do mycia twarzy Alverde, którą używam od... roku (oczywiście nie tego samego opakowania ciągle :D)! Genialny produkt, po prostu GENIALNY. Zmywa pozostałości makijażu, jeśli jeszcze coś zostało (nawet oczy, nie podrażnia ich), a jednocześnie nie wysusza skóry, jest bardzo delikatny i pięknie pachnie,a  dodatkowo nie kosztuje fortuny! Jego jedynym minusem jest dostępność... Aktualnie używam ostatniej tubki i zastanawiam się, co zrobię, gdy mi się skończy...Znacie podobny produkt z miarę naturalny składem, który delikatnie oczyszczałby twarz i nie ściągał jej? Może coś z Sylveco? :)
Kolejnym etapem w wieczornej pielęgnacji twarzy jest użycie toniku, lecz przyznam się bez bicia, że często o tym zapominam. :D Aktualnie używam wody oliwkowej z Ziai, która jest w porządku - nie ma fajerwerków, ale przyjemnie się jej używa głównie ze względu na zapach. :)
Na samym końcu sięgam po krem, gdyż odpowiednie nawilżenie do podstawa. :) Aktualnie używam kremu regenerującego do cery trądzikowej firmy Bioliq, który w sumie kupiłam z czystej ciekawości kiedyś w czasie jakiejś promocji w Super-Pharm. Kosztował niecałe 11 zł, więc stosunkowo mało. :) W planach mam przygotowanie jego recenzji, bo grzechem byłoby nie wspomnienie o nim, gdyż zasługuje na to. :) Mogę Wam tylko powiedzieć, że z czystym sercem mogę polecić, ale od razu muszę zaznaczyć, że nie mam zbyt dużego problemu z trądzikiem - czasami jest, czasami nie ma. :P

Tak prezentuje się moja wieczorna czwórka, po którą sięgam praktycznie zawsze. Zestaw ten sprawdza się u mnie wyśmienicie, co moja cera też potwierdza. :D 
Macie na swojej półce w łazience również takie "pewniaki" w kwestii pielęgnacji twarzy? :) 
Do napisania,
Fabryczna :)

niedziela, 12 czerwca 2016

Ostatnio zużyte kosmetyki do włosów w mini-recenzjach :D

Cześć wszystkim! :) 
Na moim blogu rzadko kiedy możecie przeczytać cokolwiek o mojej pielęgnacji włosów. Jedynie kilka razy pojawiły się ich zdjęcia. Dzisiaj postanowiłam to zmienić, lecz zamiast dokładnego opisu ich pielęgnacji i zdjęcia poglądowego, będziecie mogli przeczytać o produktach, które w ostatnim czasie zużyłam. Stwierdziłam, że projekt denko zostaje zawieszony,a  w zamian za to będą pojawiały się tego typu wpisy. :) Mam nadzieję, że taka zmiana przypadnie Wam do gustu, a ja zapraszam Was na pierwszy tego typu post! :)

Garnier Ultra Doux odżywka do włosów awokado&masło karite  ok. 9 zł/200 ml
Historia zakupu? Bardzo proszę:
Pewnego dnia, gdy moja maska zaczynała się kończyć, a kolejna miała dopiero przyjść, postanowiłam kupić odżywkę, którą mogłabym używać na zmianę z maską. W Rossmannie akurat Garnier był w promocji, a że od dawna chciałam wypróbować tę kultową odżywkę to decyzja była bardzo szybka. :D
Producent obiecuje, że po użyciu włosy mają być miękkie, niewiarygodnie błyszczące, odżywione i zniknie problem z rozczesywaniem włosów. Jak ma się to do rzeczywistości? Całkiem nieźle. Włosy może nie wyglądają jak z reklamy, ale na pewno są miękkie i dobrze odżywione,a  rozczesywanie przebiega sprawniej. :) W zasadzie po skończeniu tej butelki byłam zachwycona, ale od dwóch tygodni używam innej odżywki również  z Garniera, która sprawdza się jeszcze lepiej, więc nie napiszę, że wersja z awokado i masłem karite jest najlepsza. :D Aczkolwiek ten hit blogosfery sprawdził się naprawdę bardzo, bardzo dobrze i wszystkim niezdecydowanym polecam (ale głównie włosom suchym i zniszczonym, bo dla niskoporowatych może okazać się za ciężka).
Alterra szampon dodający objętości bio-papaja i bio-bambus  9,99zł/200 ml
Z szamponami Alterry nie miałam najlepszych wspomnień. Wcześniej robiły mi straszne siano na głowie, a popularna seria z granatem i aloesem nie robiła nic, a nawet zostawiała po sobie spustoszenie jak po jakimś tajfunie. :D Lecz gdy skończył mi się ostatni rosyjski szampon bez slsów i innych dziwnych rzeczy (potem okazało się, że jeszcze jeden stał w szafce... :D) potrzebowałam czegoś w miarę normalnym składem na już. W Rossmannie była akurat promocja na Alterrę, więc postanowiłam dać tej firmie jeszcze jedną szansę i nie zawiodłam się. :) Szampon przepięknie pachnie  papają, mogłabym go wąchać godzinami. :D Musicie wiedzieć, że szamponem myję tylko skórę głowy (do mycia długości używam od czasu do czasu w ramach oczyszczenia szamponu trochę mocniejszego), która nie zareagowała w żaden zły sposób na ten produkt, zero łupieżu czy jakiś innych dziwnych efektów ubocznych. Włosy standardowo trzymały świeżość do dwóch dni i były ładnie podniesione u nasady, więc możemy stwierdzić, że zapewnienia producenta zostały spełnione. :)
Yves Rocher błyskawiczna maseczka odżywczo-odbudowująca ok 25 zł/150 ml 
Hmm... Produkt, który działa różnie. Raz po użyciu włosy były piękne, lśniące i lejące się, a kiedy indziej było to jedno, wielkie SIANO. Stosunkowo mała pojemność nie sprzyjała zbyt dobremu testowaniu, więc myślę, że musiałabym kupić jeszcze jedno takie opakowanie, bo ciężko mi coś szerzej napisać. ;) Chciałam tylko dać  znać, że u mnie sprawdziła się dość średnio, a ciekawa jestem, jakby się spisała, gdybym dolewała do niej różne dodatki. :)
Marion, 7 efektów kuracja z olejkiem arganowym ok. 7 zł/15 ml 
Olejek dostałam na urodziny od Zaczarowanej (pozdrawiamy Cię! :D) i skończyłam go już jakiś czas temu, ale nie miał chyba jeszcze okazji być przedstawiony w jakimkolwiek miejscu na blogu, więc robię to tutaj, bo muszę o nim wspomnieć! :D Olejku używam po każdym myciu najczęściej na już suche włosy (ewentualnie lekko wilgotne) w celu zabezpieczenia końcówek przed jakimiś uszkodzeniami. To jego jedyne zadanie, które spełnia  w 100%. Nie obciąża włosów, odpowiednio je chroni, ma piękny zapach i jest dodatkowo tani. :D Czego chcieć więcej? Nigdy nie używałam go na całe włosy, więc nie wiem, jakby się sprawdził w tej roli. :)

Jak wygląda Wasza pielęgnacja włosów, co ostatnio Wam się skończyło z tego typu produktów? Jakieś buble czy prawdziwe perełki? :) 
Pozdrawiam, 
Fabryczna :) 
P.S Pamiętam o Lednicy, ale w końcu to blog kosmetyczny i to tego typu posty muszą tutaj przeważać. :D

poniedziałek, 6 czerwca 2016

Słońce, ciepło i wspaniały humor, czyli letnie zabawy z dzieciństwa. :D

Czeeść wszystkim! :D 
Miała być dzisiaj recenzja tuszu do rzęs, ale stwierdziłam, że lepiej napiszę coś bardziej luźnego i kompletnie niezwiązanego z kosmetykami, bo w końcu swoje święto pierwszego czerwca obchodzą dzieci! Każdy z nas jest większym lub mniejszym dzieckiem, więc mam nadzieję, iż ten krótki przegląd zabaw, w które bawiłam się (i nadal bawię :D) przypomni Wam o własnych zabawach. :D
P.S Tak, ten post miał ukazać się w środę, ale się zakręciłam i go nie było. :D W piątek filharmonia, w sobotę Lednica, a w niedzielę koncert :D Bardzo zakręcony weekend, ale teraz mogłam usiąść i dokończyć ten wpis, więc serdecznie zapraszam! :D
1. Chowanego
Niezawodna gra w chowanego, w którą bawiłam się wszędzie - w domu, w mieszkaniu, na podwórku czy u babci na wsi. Nie ukrywam, że najlepszym miejscem było to ostatnie ze względu na ogromną przestrzeń i wiele kryjówek. Do tej pory pamiętam, jak wyznaczaliśmy granice pola zabawy, bo zdarzało się, że uciekaliśmy przez pół wsi, a później osobie szukającej nie chciało się za nami chodzić. :D Z kim grałam? Z każdym, kim się dało. :D Gdzie się chowałam? W różne miejsca, na wsi najczęściej były to różne przyczepy, kurniki, zagrody dla kaczek, stodoły i obory. :D Czasami zdarzało się schować gdzieś na łące za pojedynczym drzewem lub wzniesieniem. Najlepsza zabawa miała miejsce po zmroku, bo łatwiej było się ukryć, a ciemność nadawała niezwykłego klimatu. 

2. Bob Budowniczy
Przyznam się, że tę nazwę wymyśliłam przed chwilą, bo innego określenia nie mogłam znaleźć. :D Jak już wcześniej pisałam, u mojej babci znajdowała się i do tej pory znajduje się stodoła i to całkiem pokaźnym rozmiarów. W środku przechowywane były liczne kostki sprasowanej słomy, po której razem z koleżankami i bratem uwielbiałam chodzić, skakać czy po prostu siedzieć i grać w karty. Potem nastał okres, gdy zaczęliśmy bawić się w Boba Budowniczego. Początkowo budowaliśmy fortyfikacje na górze, tak aby rzucały się jak najmniej w oczy, jednakże nie wystarczyło nam to na długo. :D Razem z koleżanką wpadłyśmy na pomysł, aby zrobić... podziemną kryjówkę. Wyjęłyśmy trochę snopków ze środka, część ułożyłyśmy na górze i ta daaam! :D Idealna kryjówka przed wścibskimi młodszymi ludźmi, a na dodatek mieliśmy świetny widok na całe podwórze dzięki małym otworom w deskach. :D

3. Policjanci 
Policjanci to zabawa, do której wykorzystywaliśmy rowery. Wśród naszej czwórki wyznaczaliśmy jedną osobę, która zostawała policjantem i miała za zadanie pilnować porządku na drodze, obsługiwać sygnalizację świetlną, pobierać opłaty za autostradę czy wlepiać mandaty. :D  Oczywiście, aby nudno nie było, my jako uczestnicy ruchu drogowego inscenizowaliśmy różne sytuacje, mniej lub bardziej realne. :D Śmiechu było co niemiara, szczególnie gdy przywiązywaliśmy z tyłu plastikowe butelki, żeby jeszcze bardziej hałasować. :P

4. Karaoke
Idealna gra na deszczowe dni, gdy pogoda nie dopisuje. Nieważne, że nie posiadam talentu muzycznego i często śpiewam jakby mi słoń na ucho nadepnął. :D  Zawsze było śmiesznie i zabawnie, szczególnie gdy przechodziliśmy do takich hitów jak "Makumba", "Świat według Kiepskich" czy "Konik na biegunach". 

5. Gdy pogoda nie dopisuje...
To zawsze można wyciągnąć Monopoly! W naszym wypadku była to gra, która nie miała końca. Zaczynaliśmy grać w czwórkę, a na końcu zostawałam razem z Wiktorią. Nigdy nie udało nam się skończyć gry, gdy graliśmy bez osoby dorosłej. :D
Innym sposobem na radzenie sobie z niezbyt ciekawą pogodą była gra w karty. Zacyznaliśmy od najprostszych gier typu wojna, kuku czy oczko, potem stopniowo uczyliśmy się grać "w Pana" (w którego do tej pory nie umiem za dobrze grać :D) po makao czy 3-5-8. :D W zeszłe wakacje uczyłam się również grać w Wielką Kanastę, ale szczerze mówiąc niewiele pamiętam. :D Najlepszym miejscem, gdy oczywiście świeciło słońce, do rozgrywania takich gier była trampolina, gdzie podczas przerw można poskakać. :D

Pewnie wiele zabaw pominęłam, ale nie sposób ich wszystkich spamiętać. :D Najlepsze wspomnienia mam zawsze z wakacji spędzonych na wsi, których na pewno nigdy nie zapomnę. :D 
A w co Wy bawiliście się, gdy mieliśmy kilka/kilkanaście lat? :D 


Miłego tygodnia wszystkim życzę,
Fabryczna vel Ewka :D
P.S Sobotę spędziłam na Lednicy, więc czy chcielibyście mini-relację z wyjazdu, moje wrażenia? Był to mój pierwszy tego typu wyjazd i chciałabym się z Wami podzielić tym wszystkim. Są jacyś chętni? :D

niedziela, 22 maja 2016

-49% Rossmann, Natura, Super-Pharm, czyli zakupy z ostatnich tygodni.

Heej! :) 
Jeśli w mojej szafce brakuje miejsca oznacza to, że pora na post z zakupami kosmetycznymi! :D Ostatnio w drogeriach było całkiem sporo promocji, a żeby nie powtarzać takiego samego postu co tydzień mam dla Was zbiorczy wpis z kosmetykami, które kupiłam w czasie zniżek w Rossmannie, Naturze oraz Super-Pharm (co prawda to tylko jedna rzecz i na dodatek pielęgnacyjna, ale ci!). Jeśli jesteście ciekawe, co nowego pojawiła się u mnie i jakie są moje pierwsze wrażenia to zapraszam serdecznie. :)
Zacznijmy tym razem od Natury, gdzie pod koniec kwietnia każda marka była objęta kilkunastoprocentową zniżką. Szczególnie czaiłam się na szafę Kobo, ale koniec końców kupiłam tylko kultowy bronzer w kolorze 308 Sahara Sand, gdyż nie było m.in. matowych pomadek :( Bronzer nałożyłam 3 razy, ale chyba nie mam do tego odpowiedniego pędzla, więc jeśli macie jakiś godny polecenia pędzel to koniecznie napiszcie o tym w komentarzu. :)
Z szafy Pierre Rene zdecydowałam się na dwa produkty, gdyż były one objęte aż -50% obniżką! Zakupiłam dobrze mi znany już puder ryżowy (muszę koniecznie zrobić jego recenzję!) oraz wszędzie chwalony podkład Skin Balance w kolorze 020 Champagne. Kosztował około 12 złotych, więc żal nie spróbować. :)
Największym zaskoczeniem była dla mnie szafa Wet N Wild, której wcześniej w żadnej z grudziądzkich Natur nie widziałam i przestałam się łudzić, że kiedykolwiek ją zobaczę, aż tu nagle, proszę, jest! Przede wszystkim zależało mi na pomadkach i koniec końców kupiłam dla siebie trzy kolory -   . Pod wpływem impulsu postanowiłam kupić również podkład Coverall, ale niestety gapa ze mnie i wzięłam trochę za ciemny kolor... Może na lato się nada, a jak nie to wymieszam z jaśniejszym. :)
Na pielęgnację również była promocja, ale kupiłam tylko podwójnie złuszczający peeling Soraya Clinic Cream do cery suchej i normalnej, gdyż obawiałam się, że wersja dla cery mieszanej i tłustej może być dość ostra. :) Używałam go już kilka razy i jestem zadowolona z efektów, choć o nim jeszcze kiedyś napiszę. :)
Skoro już jesteśmy przy pielęgnacji to tylko szybciutko wspomnę o moim jedynym zakupie w Super-Pharm --> kremie regenerującym dla cery trądzikowej na noc firmy Bioliq. Akurat był w promocji,a  mój krem z Tołpy dobił dna. Jeśli mi się nie sprawdzi to z podkulonym ogonem wracam do poprzednika! :D 
Teraz możemy już przejść tylko do zakupów z Rossmanna, których mam wrażenie, że nie jest tak dużo. Szczególnie mało rzeczy kupiłam w czasie trwania trzeciej tury, co mnie mocno zdziwiło, ale to zobaczycie za chwilkę. :D
Puder Manhattan Clearface, korektor Maybelline Affinitone oraz krem CC Bell Hypoallergenic to produkty, które kupiłam po raz któryś, co świadczy o tym, jak bardzo je lubię i jak dobrze się u mnie sprawdzają. :) Baza Rimmel Lasting Finish to efekt poszukiwania dobrej bazy, która wyrówna strukturę skóry i sprawi, że podkład będzie lepiej wyglądał. Korektor Eveline Art Scenic wpadł w moje ręce ze względu na to, że na półce stało ich bardzo dużo, a u wielu z Was czytałam pozytywne opinie, więc chętnie sprawdzę, czy sprawdzi się też u mnie (ostatnio mam fizia na punkcie korektorów pod oczy i kilka kupiłam... :D). Rozświetlacz Wibo Diamond Illuminator wrzuciłam do koszyka, bo został ostatni na półce. :D
 W drugim tygodniu promocji miałam nie szaleć, bo w zasadzie chciałam tylko jakiś tusz do rzęs i może jakąś kredkę/żel koloryzujący do brwi. Jeśli chodzi o tusze to kupiłam AŻ trzy (ale nie mam żadnego w zapasie! Kończy mi się mój Yves Rocher i zaczynam Maybelline Lash Sensational): Eveline Volumix Fiberlast złoty i srebrny (zarówno jeden, jak i drugi miał  pozytywne opinie) oraz Wibo Queen Size, bo jedna z Wizażanek ciągle go polecała. :D Do brwi kupiłam tylko dwa bezbarwne żele: Maybelline Brow Drama oraz Wibo Eyebrow fixer. Chciałam coś kolorowego, ale nie mogłam znaleźć nic w swoim kolorze.:( Chyba szukać nie umiem. :D Pokusiłam się jeszcze o zakup dwóch eyelinerów, aby nauczyć się robić sobie kreski na jakieś okazje: Miss Sporty Pump Booster oraz Eveline Celebrites. Oba w kolorze czarnym, oba w pędzelku. :)
W poście zapomniałam wspomnieć o błyszczyku z Wibo :D
 Trzeci tydzień promocji nie obfitował w zbyt duże zakupy. Nie kupiłam nic do paznokci, ale w zamian poszalałam trochę z ilością pomadek ochronnych, bo kupiłam sobie kolejne trzy (często je gubię i potem nagle po dwóch tygodniach znajduję :D): sprawdzony już Blistex Med+, Blistex pomarańcza i mango oraz tropikalnego Carmexa (daję mu drugą szansę, wcześniej miałam Carmex w tubce i był beznadziejny). W koszyku znalazł się również balsam do ust Bielenda o nazwie Zmysłowa wiśnia. Jeśli chodzi o produkty bardziej barwiące usta to skusiłam się tylko na dwa (nie załapałam się już na Milion Dollar Lips w nr 1 :( ): Wibo Juicy Color oraz błyszczyk Maybelline Sensational w kolorze 130 Fuchsia Flash, w którym już zdążyłam się zakochać.

Tak prezentują się moje promocyjne zakupy. :) Dajcie znać, czy coś Was z tej gromadki szczególnie interesuje oraz o czym chciałybyście przeczytać. :) 
Udanego tygodnia,
Fabryczna :)

niedziela, 1 maja 2016

W poszukiwaniu idealnej bazy pod cienie - Maybelline Color Tattoo

Czeeść! :)
Znalezienie idealnej bazy pod cienie to dość trudne zadanie, szczególnie gdy nasze powieki wymagają czegoś specjalnego. Co prawda jako bazy możemy używać korektora pod oczy oraz potem go przypudrować, ale nie każdy sprawdza się w tej roli. Dzisiaj chciałabym Wam przedstawić wszystkim dobrze znane cienie w kremie Maybelline Color Tattoo. Nie tak dawno (hmm.. pól roku temu? :D) firma ta wprowadziła na rynek polski matowe wersje swoich cieni, a wśród dostępnej palety kolorów pojawił się ładny, beżowy kolor o numerze 93 Creme de Nude. Jak się u mnie sprawdził i czy spełnia swoją rolę dowiecie się, czytając ten wpis. :)
Opakowanie Color Tattoo to szklany słoiczek z plastikową nakrętką. Swój egzemplarz kupowałam w Rossmannie i był on zaklejany, dzięki czemu łatwo było wybrać produkt jeszcze nieotwierany przez nikogo. Cień nie ma żadnego zapachu, ważny jest 24 miesiące od otwarcia. Mój produkt otworzyłam po listopadowej promocji w Rossmannie i przez te pół roku nie wysechł ani nic się z nim nie stało. Słoiczek po każdym użyciu dokładnie dokręcam, a kosmetyk trzymam w zamkniętym pudełku. :) 
Cień jest niezwykle kremowy, a jego aplikacja na powiekę przy pomocy opuszka palca przebiega bezproblemowo. Nie robi nieestetycznych grudek oraz nie zbiera się w załamaniu powieki. Ma piękny, beżowy kolor, który nadaje się do wyrównania kolorytu powieki (moja jest akurat mocno unaczyniona). Stanowi również świetną bazę pod resztę makijażu oka. Wpierw całą powiekę matuję cielistym cieniem, który świetnie "przykleja się" do Color Tattoo, a potem nakładam kolejne kolory. Produkt Maybelline delikatnie, ale tak dosłownie delikatnie, podbija pigmentację cieni. Jednak od bazy pod cienie oczekuję przede wszystkim trwałości i tego, że utrzyma makijaż oczu jak najdłużej w nienaruszonym stanie. Sam cień w kremie trzyma się na powiece praktycznie cały dzień, a jeśli chodzi o cienie nałożone później to po około 9 godzinach zaczynają delikatnie blednąć, ale nadal są na swoim miejscu.
Wydajność tego produktu jest imponująca, bo używam go dość regularnie, a w produkcie zrobiło mi się tylko niewielkie wgłębienie. Jak już wcześniej pisałam,cień nie zmienił swojej konsystencji, nie zrobił się bardziej tępy, nie zasechł ani nie stwardniał.
Maybelline Color Tattoo możecie kupić praktycznie w większości drogerii sieciowych w Polsce - Rossmann, Hebe, Super-Pharm  czy w drogeriach internetowych. Koszt takiego jednego słoiczka to około 25 zł, aczkolwiek w internecie możecie dostać ten kosmetyk już za 15-16 zł. Myślę, że w tym wypadku cena jest adekwatna do jakości i warto skusić się na ten produkt przede wszystkim w czasie promocji lub przy okazji większych zamówień. Całą gamę kolorystyczną dostępną w Polsce możecie zobaczyć TUTAJ oraz TUTAJ. 
Pewnie większość z Was posiada choć jeden kolor z tej serii. Jesteście ze swoich egzemplarzy zadowolone? Sama posiadam jeszcze popularny nr 35 On and on Bronze  i jestem z niego również zadowolona, aczkolwiek używam go rzadziej. :)
Z majowymi pozdrowieniami,
Fabryczna :)

niedziela, 17 kwietnia 2016

Bourjois Healthy Mix - czy mieszane cery mogą być z niego zadowolone?

Czeeść! :) 
W czasie listopadowej promocji -49% w Rossmannie  postanowiłam kupić dla siebie podkład, który będzie nadawał się na jesienno-zimowe dni, gdy z twarzy zniknie opalenizna, temperatura na zewnątrz spadnie, a cera będzie potrzebowała nawilżenia. Zdecydowałam się wtedy na zakup Bourjois Healthy Mix w najjaśniejszym kolorze 51 light Vanilla, który latem przy mojej mieszanej cerze pewnie nie miałby racji bytu, ale zima przyszła i... Sięgałam po niego coraz częściej! Jak się u mnie sprawdził przez te kilka tygodni (bo właśnie tyle używam go w miarę regularnie) przeczytacie poniżej. ;)
Healthy Mix to chyba jeden z najbardziej znanych produktów Bourjois zaraz obok ich słynnych róży czy pomadek w płynie Rouge Edition Velvet. Podkład rozświetlający ma pojemność 30 ml i zamknięty jest w szklanej buteleczce z pompką, która się nie zacina i pozwala na dozowanie takiej ilości produktu, jaką akurat potrzebujemy. :)
 Konsystencja podkładu jest dość rzadka i spływa z dłoni, co oznacza, że na pewno nie mamy do czynienia z ciężkim produktem. Healthy Mix pachnie słodko, owocowo, gdyż według producenta w składzie możemy znaleźć ekstrakty z jabłka (przedłuża młodość skóry), melona (zapewnia nawilżenie) oraz moreli (zapewnia blask).
Posiadam kolor 51 Light Vanilla, który jest najjaśniejszy z całej dostępnej gamy kolorystycznej, ale na pewno nie jest to kolor dla bladziochów - dla mnie jest praktycznie idealny, a nie wyglądam jak córka młynarza. :D 51 ma w sobie żółte tony z dodatkiem brzoskwiniowego. Określmy go jako żółto-brzoskwiniowy. :D
 Przy recenzowaniu podkładu może zacznę od samego początku, bo tak będzie najwygodniej i najlogiczniej. :D
Podkład nakładałam trzema metodami: palcami, pędzlem typu flat top z Hakuro oraz gąbeczką Ebelin a później Real Techniques. Produkt wklepany gąbeczką wyglądał na twarzy najładniej - naturalnie i świeżo. Nałożony na twarz stemplującymi ruchami przy pomocy pędzla Hakuro lubił podkreślać rozszerzone pory na policzkach czy nosie, a czasami nieładnie zbierał się w załamaniach twarzy, które pojawiają się np. przy uśmiechu. A palce... To palce, odzwyczaiłam się od tej formy aplikacji - jest mozolna, wszystko wokół brudne, a przy gąbeczce takich problemów nie ma.
Healthy Mix w czasie aplikacji zachowuje się naprawdę dobrze - jest to kremowy podkład, który rozprowadza się tak samo gładko jak krem nawilżający. :) Nałożony gąbeczką nie wchodzi w pory i załamania. Ładnie stapia się ze skórą dając naturalny efekt lekko rozświetlonej skóry i wyrównując koloryt cery. Na pewno przy pomocy tego podkładu nie przykryjecie większych zaczerwienień, a już tym bardziej większych niedoskonałości. Krycie ma słabe, więc jest to świetny produkt dla osób z prawie idealną cerą, które chcą tylko ujednolicić kolor swojej skóry. W moim przypadku przed nałożeniem Healthy Mix kamuflażem Catrice zakrywałam wszystko to, czego nie byłby w stanie ukryć podkład.
Przy mojej mieszanej cerze po aplikacji produktu konieczne było użycie pudru, bo podkład nie zastyga na twarzy, więc w związku z tym nie jest też długotrwały. Według producenta przez maksymalnie 16 godzin cera powinna być ujednolicona i rozświetlona. Hmmm.... No 16 godzin na mieszanej cerze to na pewno nie będzie. Na mojej twarzy podkład wygląda ładnie do tych 6-7 godzin. Po tym czasie zaczyna zbierać się koło skrzydełek nosa, a po 11-12 godzinach w zasadzie już go nie ma. Nie zostawia jednak po sobie niemiłych niespodzianek - nie wysusza skóry, dzięki swojej nawilżającej formule, a jednocześnie nie zapycha.
Skoro tak krótko się utrzymuje, wymaga przypudrowania, nie zastyga i wcale nie jest taki najtańszy to... W zasadzie to za co go polubiłam? 
- Lekka formuła - nadaje się do używania na co dzień, nie obciąża skóry.
- Naturalny efekt - tego podkładu po prostu nie widać na twarzy!
- Brak pudrowości, rozświetlenie twarzy - idealny dla cer zmęczonych.
- Utrzymywanie się - raz wada, a raz zaleta, bo używając go kilka razy w tygodniu nie potrzebuję, by wyglądał od rana do wieczora idealnie. Najczęściej wystarcza mi raptem kilka godzin, które akurat Healthy Mix jest w stanie przeżyć w stanie bardzo, bardzo dobrym.
Healthy Mix w zależności od miejsca, w którym kupujecie może kosztować od 35 zł w sklepach internetowych do 63 zł w drogeriach stacjonarnych (Rossmann, Super-Pharm, Hebe... Gdzieś jeszcze?). Jak już wspominałam wcześniej, swój egzemplarz kupiłam w czasie promocji, bo w regularnej cenie raczej bym po niego nie sięgnęła. :D
Myślę, że ten podkład Bourjois będzie na pewno świetny dla osób z suchą i normalną cerą, które szukają rozświetlenia, a nie matu i nie mają zbyt wiele do ukrycia. Jeśli macie cerę mieszaną lub tłustą to możecie nie polubić tego podkładu... Warto poprosić o próbkę/odlewkę i sprawdzić, czy podoba Wam się ten efekt. :)

Używałyście bohatera dzisiejszej recenzji? Jakie są Wasze odczucia? :) 
Pozdrawiam, 
Fabryczna :)
P.S Jakieś okrutne choróbsko krąży po moich znajomych, a zaczęło się chyba jak zwykle u mnie. :D Mi został już tylko kaszel i antybiotyk, więc jest dobrze. W poniedziałek oraz we wtorek piszę egzaminy, ale jestem spokojna - wychodzę z założenia, że i tak wszędzie mnie muszą przyjąć (tytuł laureata robi swoje) oraz że to głównie test na logiczne myślenie, który nie do końca sprawdza faktyczny stan naszej wiedzy (patrz: pytania na abc). Aby się nie stresować za dużo nie powtarzałam i dziwnie się czuję w otoczeniu koleżanek, które od tygodnia panikują. :D

Etykiety

-40% -49% #100happydays 20 twarzy... AA akcja Alterra Alverde ankieta astor Avon Babydream back to school Balea bardzo dobry Bath&Body Works baza pod cienie baza pod makijaż baza pod tusz BeautyBlender Bell Benefit Biedronka Bielenda Biolaven Organic Bioliq Biotanic bitwa Blistex blogerka kosmetyczna błyszczyki Boti Bourjois Boże Narodzenie bubel bzdety CandA Carmex Catrice Cetaphil cienie do powiek cień w kremie Cleanic Color Tattoo coś innego Czas Żniw Cztery Pory roku Czytelniczy zakamarek książkowy debiut demakijaż denko Dermika deser dłonie DM Dove dwufazowiec dzieciństwo Dzień babci i dziadka Dzień Dziecka ekobieca ekstrakt z banana emulsja EOS Epikbox Essence Eveline Evree Facebook Farmona FC Bayern film filmiki Fusswohl Garnier gazetka gąbeczka do makijażu genialny Gliceryna Golden Rose Green Pharmacy Hakuro HandM Healthy Mix hebe hydrolizat keratyny Hypoallergenic I<3Makeup idealny na lato informacja Inglot inne inne blogi Isana jedzenie Joannna John Green Joko kakao Kamill kamuflaż kino Kobo kolorówka korektor kosmetyczka kotek kredka do ust krem do rąk krem do stóp krem do twarzy krem pod oczy krzywe paznokcie lepiej nie patrzeć książka książka czy film kultura KWC L'biotica l'oreal lakier do paznokci Lirene lista lotion Lovely małe co nieco małe informacje Manhattan Marion maseczka masełka maska maska własnej roboty masło maxfactor Maybelline mgiełki Mikołajki mini-recenzje minti shop. Zoeva Miss Selene Miss Sporty Mizon mleczko pszczele Montagne Jeunesse mój pierwszy raz mus do ciała muzyka My Secret nagrody najlepsi z najlepszych Nakręćmy się na wiosnę Natura Natura Siberica nic Niebanalne podsumowanie Nivea nowa kolekcja nowe książki nowy wygląd o mnie odkrycie roku odżywka odżywka do rzęs odżywka w sprayu olejek olejek do włosów ołtfit Organic Shop Organique Oriflame Original Source Orly Orsay OSZUSTKA P2 Pantene paznokcie Paznokciowy Team peeling Pepco Perfecta pędzle pianka do mycia ciała piaskowy pielęgnacja pielęgnacja twarzy pielęgnacja włosów Pierre Rene Pilomax płyn micelarny po raz drugi Podaruj Paczkę podkład podsumowanie pomadka porównanie postanowienie powitanie Poznaj Fabryczną! prawie debiut prezent promocja promocje przesyłki puder recenzja recenzja książki rimmel Rival de Loop Rossmann rozdanie rozświetlacz różne sally hansen Samantha Shannon saszetka Schauma Sekret Urody Sensique Serum siemię lniane słodycze Soraya stopy Super-Pharm Synergen szablon szampon szminka Święta Tag taka radość że hoho tanie a dobre The Body Shop The Sims 4 The Versatile Blogger Tkmaxx Tołpa ToniandGuy tonik tort tusz do rzęs Tutti Frutti twarz ubrania ulubieńcy roku ulubiona książka ulubione blogi ulubiony produkt Under20 urodziny Wet N Wild Wibo włosowe zdjęcia włosy wow zdążyłam na czas wszystko co lubię wycofywane produkty wygrana wyniki wysuszacz do paznokci/lakieru wyzwanie wzorek Yoskine YouTube Yves Rocher z życia wzięte zabawy zakupy zapowiedź zdobienie zestawienie Ziaja Zoeva żel do mycia twarzy żel pod prysznic życzenia
Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka