Ten post pojawiłby się zdecydowanie wcześniej, gdyby nie problemy natury technicznej, ale ale co się odwlecze to nie uciecze i prędzej czy później pokatowałabym Was trochę moimi włosami. :D Ostatnio trochę z nimi kombinuję (jakieś półtora tygodnia? :D) i przyznam, że chwilami nie dowierzam, że z tych nieokiełznanych loków można coś wykrzesać. :D Zresztą... Sami zobaczcie.
Pierwsza próba zabawy z różnymi produktami została podjęta po tym poście Ewy KLIK. Nie tyle chciałam przeprowadzić płukankę piwną, co spodobała mi się maska (mikstura) z produktów, które akurat miałam u siebie (prawie wszystkie). Zanim jednak do nich przejdziemy, trzeba nałożyć coś na włosy przed myciem. U mnie było to siemię lniane (1 łyżka na szklankę wody przez 15 minut) w połączeniu z 2 łyżeczkami gliceryny i 4 kroplami keratyny, a po godzinie dołożyłam resztkę olejku Babydream dla dzieci. Z całą mieszanką po dwóch godzinach poszłam pod prysznic, gdzie skalp umyłam szamponem do loków Balea, a długość odżywką z tej samej serii (nie polecam, musiałam ją jakoś zużyć).
Po umyciu włosów przyszedł czas na nałożenie własnoręcznie robionej maski. Jej końcowy skład różnił się delikatnie od tej, którą zrobiła Ewa. Zaczęłam od wsypania łyżeczki kakao, do tego na oko wsypałam ekstrakt z soku banana (myślę, ze dwie łyżeczki były :D) plus 4 krople keratyny, 10 kropli mleczka pszczelego w glicerynie oraz łyżeczka gliceryny. To wszystko wymieszałam, nałożyłam na włosy, zostawiłam na godzinę i zmyłam. Przed pójściem spać spryskałam je odżywką Pilomax WAX (GE-NIAL-NA),a następnego dnia z samego rana nałożyłam olejek Marion. :)
Hmmm... Włosy po tym zabiegu były lekko sianowate, ewidentnie im czegoś brakowało, może glutka do stylizacji fal? A może jednak prawdziwy banan i kapka glutka dodana do maski zmieniłoby obrót sprawy? Chętnie spróbuję raz jeszcze (pomijając fakt, że ta mieszanka brudzi cały prysznic :D Nie wiem, jak to zrobiłam. :D).
Za drugim razem postawiłam na prostotę, bo chciałam wypróbować świeżo zakupionego następcę olejku dla dzieci Babydream,a mianowicie jego wersję dla mam. W tym celu jako baza posłużyła mi gliceryna oraz siemię lniane (jak w poprzednim myciu) na godzinę, potem olej. To wszystko zmyłam po jakiś 3-4 godzinach - skalp szamponem mango+aloes Balea (powód zmiany produkty myjącego prosty - tamten przyspiesza przetłuszczanie się włosów) a długość odżywką do włosów kręconych Balea (i się skończyła, jest!). Potem nałożyłam na góra 15 minut maskę rokitnikową Natura Siberica (moje odkrycie <3). Po zmyciu odczekałam chwilę i zabrałam się za ugniatanie włosów glutkiem z siemienia (1 łyżeczka na 2 szklanki wody), aby nadać im jakiś fal. Na noc spryskałam je odżywką bez spłukiwania Pilomax WAX, a rano początkowo rozczesałam grzebieniem i nałożyłam olejek Marion na końcówki, lecz niedługo później chwyciłam za Tangle Teezer, by je porządnie rozczesać. :D
I tutaj po prostu WOW. Nie sądziłam, że jestem w stanie wykrzesać z nich coś takiego. :D Na żywo wyglądały nawet lepiej (macie jeszcze dla porównanie zdjęcie robione telefonem KLIK), były miękkie w dotyku i takie przyjemne. Teraz są dwie opcje - albo stylizacja daje efekty albo to zasługa maski, która swoje potrafi zrobić ALBO olej działa cuda (chyba tak, bo już drugi raz go użyłam i włosy znów są takie miękkie <3). Co obstawiacie? :)
Z chęcią poczytam Wasze rady i propozycje, słowa krytyki też przyjmę, bo włosomaniaczką jakąś bardzo zakręconą nie jestem, noszę plakietkę "uczę się". :D
Smacznych snów,
Fabryczna :*